28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
- Para
- Peugeot 205 Master
- Posty: 10182
- Rejestracja: 30 cze pn, 2003 6:31 pm
- Posiadany PUG: najlepszy
- Numer Gadu-gadu: 1559591
- Lokalizacja: Baile Átha Cliath
- Kontakt:
Re: 28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
Coś pięknego
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: 28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
Czas wyjazdu się zbliża i wygląda na to że jak dobrze pójdzie to jedziemy we dwóch z Morfeuszem:). Z innych stron cisza, chociaż nigdy nie wiadomo - a nuż się ktoś jednak zgłosi w ostatniej chwili i jednak pojedzie z nami?
Mój pug wciąż stoi u mechanika w oczekiwaniu na nowy wężyk odpowietrzający bak który okazał się być winny wycieku paliwa. Przy okazji wymieniany jest podziurawiona guma na przegubie i tulejka w stanie krytycznym, ale diagnoza ogólnie jest dobra. Liczę że auto będzie się nadawało do jazdy. Była w planach jeszcze wymiana dziurawego wydechu, ale niestety na środkowy tłumik do gti trzeba czekać min 2tyg więc chyba pozostaje kupić korki do uszu i się nie przejmować:)
Do zestawu pierwszej pomocy dołączyła zapasowa kopułka, palec i pompa wody. W drodze jest pompa paliwa. Jadę więc obładowany częściami zamiennymi.
Pozostaje jeszcze wykupić jakieś ubezpieczenie assistance, apteczkę ( obowiązkową w Rumunii ) i namiot i można będzie jechać:)
Przygodo czekaj na nas!
Mój pug wciąż stoi u mechanika w oczekiwaniu na nowy wężyk odpowietrzający bak który okazał się być winny wycieku paliwa. Przy okazji wymieniany jest podziurawiona guma na przegubie i tulejka w stanie krytycznym, ale diagnoza ogólnie jest dobra. Liczę że auto będzie się nadawało do jazdy. Była w planach jeszcze wymiana dziurawego wydechu, ale niestety na środkowy tłumik do gti trzeba czekać min 2tyg więc chyba pozostaje kupić korki do uszu i się nie przejmować:)
Do zestawu pierwszej pomocy dołączyła zapasowa kopułka, palec i pompa wody. W drodze jest pompa paliwa. Jadę więc obładowany częściami zamiennymi.
Pozostaje jeszcze wykupić jakieś ubezpieczenie assistance, apteczkę ( obowiązkową w Rumunii ) i namiot i można będzie jechać:)
Przygodo czekaj na nas!
- dzikson
- Maniak
- Posty: 1191
- Rejestracja: 23 sty wt, 2007 10:23 pm
- Posiadany PUG: 205XS
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: 28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
Powodzenia! Trzymam kciuki i zazdroszczę.
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: 28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
Dzieki Dzikson. Do konca mialem nadzieje ze jednak uda Ci sie uporac z praca i do nas dolaczysz. Bardzo szkoda ze sie nie udalo. Za kare bedziecie musieli chyba do nas kiedys wpasc, ogladac zdjecia i sluchac co straciliscie:)
PS: Wstepna dlugoterminowa prognoza pogody na tydzien majowy w Rumunii to slonce i temp 19-26 stopni:)
Przy okazji wyszukiwania imprez na które możemy tam trafić znalazłem festiwal latawców nad morzem Czarnym:
(28th of April – 1st of May 2012.)
http://www.blackseakitefestival.ro/
W Constancy otwierają na sezon letni takie oto knajpy przy plazy:
http://www.fratelli-constanta.ro/locations/clubs/
PS: Wstepna dlugoterminowa prognoza pogody na tydzien majowy w Rumunii to slonce i temp 19-26 stopni:)
Przy okazji wyszukiwania imprez na które możemy tam trafić znalazłem festiwal latawców nad morzem Czarnym:
(28th of April – 1st of May 2012.)
http://www.blackseakitefestival.ro/
W Constancy otwierają na sezon letni takie oto knajpy przy plazy:
http://www.fratelli-constanta.ro/locations/clubs/
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: 28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
To juz jutro:) Bagażnik załadowany częściami zamiennymi, asistance wykupiony, olej dolany, można jechać. Jak zwykle brakło czasu na umycie puga, poza tym wszystko gra. Plan na pierwszy dzień - Kraków->hajdusoboslo ( 414km ) Ciekawe jak daleko uda się zajechać zanim auto się rozleci:) Trzymajcie kciuki i do zobaczenia!
- RafGentry
- Moderator
- Posty: 6944
- Rejestracja: 06 cze śr, 2007 8:40 pm
- Posiadany PUG: GTI Griffe, GTI LeMans, GTI, CTI, XRD, XS, Indiana, 405 STDT
- Numer Gadu-gadu: 0
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: 28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
Ajj, Michał trzymam kciuki! I zazdroszczę Ci strasznie tej wyprawy. Porób zdjęcia, mam nadzieję że po powrocie podzielisz się z nami wrażeniami z rumuńskiego tripa.
Nie wiem, czy na tym forum jest większy pugowy podróżnik od Ciebie
Szerokiej drogi!
Nie wiem, czy na tym forum jest większy pugowy podróżnik od Ciebie
Szerokiej drogi!
Facebook: https://www.facebook.com/Peugeot205Poland
Instagram: http://www.instagram.com/peugeot205polska/
Syndykat Sępów Krakowskich
Instagram: http://www.instagram.com/peugeot205polska/
Syndykat Sępów Krakowskich
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: 28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
Wróciliśmy szczęśliwie, chociaż nie obeszło się bez strat i kilku trudności. Wyprawa była niesamowita. Rumunia to piękny kraj, który zepchnął Norwegię z pierwszego miejsca moich ulubionych krajów do jazdy samochodem:) Jak ogarnę zdjęcia to wrzucę jakąś standardową relację z podróży. Na razie popatrzcie na to:
Każdy dzień podróży to jedna wielka sekwencja zachwytów. Każdy kolejny region który wizytowaliśmy dostarczał nam wielu wrażeń, niespodzianek i po prostu cudownych widoków. Kulminacją oczywiście był przejazd transalpiną, jednak cała Rumunia była równie piękna. Z resztą zobaczycie później sami jak tylko wrzucę więcej zdjęć. Tam po prostu trzeba jechać!
Każdy dzień podróży to jedna wielka sekwencja zachwytów. Każdy kolejny region który wizytowaliśmy dostarczał nam wielu wrażeń, niespodzianek i po prostu cudownych widoków. Kulminacją oczywiście był przejazd transalpiną, jednak cała Rumunia była równie piękna. Z resztą zobaczycie później sami jak tylko wrzucę więcej zdjęć. Tam po prostu trzeba jechać!
Ostatnio zmieniony 08 maja wt, 2012 10:36 pm przez Fox, łącznie zmieniany 1 raz.
- Agnieszka
- Uzalezniony
- Posty: 998
- Rejestracja: 31 mar pn, 2008 9:51 pm
- Posiadany PUG: 205 Forever
- Lokalizacja: Marki (koło Warszawy)
- Kontakt:
Re: 28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
WOW
Cieszę się, że wróciliście cali i zdrowi!
Teraz z niecierpliwością czekam na relację z wyprawy i zdjęcia.
I gratuluję zrealizowania kolejnej wspaniałej podróży!
Cieszę się, że wróciliście cali i zdrowi!
Teraz z niecierpliwością czekam na relację z wyprawy i zdjęcia.
I gratuluję zrealizowania kolejnej wspaniałej podróży!
- Martinoo
- Moderator
- Posty: 4031
- Rejestracja: 16 lip czw, 2009 3:55 pm
- Posiadany PUG: 205 Color line Dturbo, 307 XSI HDI, 407 SW 2.0 HDI
- Numer Gadu-gadu: 8330169
- Lokalizacja: Gdynia
- Kontakt:
Re: 28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
Fotki muszą byc i opowiedz czy jakieś przygody miałeś takie zeby pug trafiał do warsztatu. Gratulacje tripu
205 1.9 Dturbo -> NIE MA OGNIA BEZ DYMU !!! ;P
307 XSI 2.0 HDI ~140KM
407 SW 2.0 HDI 136KM
P.S Nie drażnij lwa!
307 XSI 2.0 HDI ~140KM
407 SW 2.0 HDI 136KM
P.S Nie drażnij lwa!
- morpheusss
- Junior
- Posty: 370
- Rejestracja: 25 wrz pt, 2009 2:37 pm
- Posiadany PUG: 205 XS '89 TU3M - wrak & 205 XL TU3M & 205 Look TU3M
- Numer Gadu-gadu: 2292990
- Lokalizacja: Mikołów
Re: 28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
Przede wszystkim gratuluję odwagi że wybraliście się sami w taką trasę. Mnie pozostaje żałować że już drugi rok z rzędu z powodu problemów z pracą musiałem zrezygnować z 205 tripu. Mam cichą nadzieję że uda mi się jeszcze w tym roku tą rumunię podbić. Wszyscy czekamy na zdjecia
- bananowiec
- Uzalezniony
- Posty: 610
- Rejestracja: 02 kwie śr, 2008 10:36 pm
- Posiadany PUG: 205 CTI TURBOGNÓJ , 205 1.8 dturbo forever
- Numer Gadu-gadu: 4940298
- Lokalizacja: Wrocław
- Kontakt:
Re: 28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
OMG! Zdjęcie na zachętę przed właściwą relacją urywa zadek! Cieszymy się, że dotarliście do domu bez większych problemów i z niecierpliwością czekamy na dalszą relację okraszoną fotografiami Bardzo żałujemy, że nie udało nam się z Wami pojechać.Na następną wyprawę pojedziemy z Wami na pewno choćbyśmy mieli się zadłużyć i poświęcić ostatnie oszczędności. Takie wyprawy warte są każdego wyrzeczenia i pozostają na długo w pamięci.
Jeszcze raz gratulujemy udanego tripa!
Jeszcze raz gratulujemy udanego tripa!
- tok
- Junior
- Posty: 474
- Rejestracja: 02 paź pt, 2009 3:24 pm
- Posiadany PUG: 205 CTI
- Numer Gadu-gadu: 8405207
- Lokalizacja: Kraków
Re: 28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
Witamy w kraju. Gratuluję wycieczki. Widziałem puga, i widać że łatwo nie miał, i trochę kilometrów natargał. Planuj coś fajnego na przyszły rok, może uda się dołączyć (jeżeli będziecie chcieli).
" Kto w młodości głupim nie był, ten na starość nie zmądrzeje!"...
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: 28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
Zdjęć mamy okropnie dużo i na prawdę ciężko jest to wszystko jakoś ograniczyć do przystępnej ilości. Mam nadzieję że nikt się nie obrazi za natłok informacji. Żeby relacja była pełna postaram się opisać naszą trasę dzień po dniu. Na początku nie działo się zbyt wiele, niemniej jednak dla pełności relacji opiszę i te pierwsze dni dojazdowe. No więc od początku:
Dzień 1:
Kraków-Hajduszoboszlo - 425km
Wyjeżdżamy z Krakowa na spokojnie ok 11 rano. Plan był żeby zebrać się wcześniej, ale wyszło jak zawsze. Ostatnie zakupy, kompletowanie map, wypożyczenie jaśków do spania od siostry no i ( tu Rafi będzie ze mnie dumny ) mycie samochodu!. W końcu co jak co ale za granicą trzeba siebie i fanklub jakoś godnie prezentować:
Na zakopiance mija nas grupa motocyklistów:
Tak sobie myślę że jazda 205 i na motorze ma jednak ze sobą co nieco wspólnego. Nigdy nie jeździłem na motorze ale wyobrażam sobie że musi temu towarzyszyć to samo uczucie radości, wolności, przygody i tego że nie ma rzeczy niemożliwych. Można by dodać jeszcze że jest to samo uczucie wiatru we włosach, ale tutaj akurat 205 ze swoim szyberdachem ma przewagę. Nie trzeba nim jeździć w kasku:) Jakiś czas potem zator na drodze. Czy to już Rumunia że takie coś blokuje drogę w początek długiego weekendu?
Chwile potem, gdy my powoli gotujemy się za traktorem mijają nas kolejni motocykliści uświadamiając że jednak motory mają pewną przewagę nad pojazdami czterokołowymi...
W Nowym Targu zjeżdżamy z zakopianki na Białkę Tatrzańską:
Śnieg w naszych górach daje nam do zastanowienia czy aby w Rumunii też nie będzie tak samo zimowo. Wtedy z przejazdu Transalpiną pewnie nic by nie wyszło.
Dalsza droga mija spokojnie i bez przeszkód. Zatrzymujemy się podczas całej trasy tylko raz - na wymianę spalonej żarówki i aby pod osłoną lasu wykonać pewne czynności będące następstwem wypicia butelki coli:
Na Węgrzech mijamy wioskę pełną bocianich gniazd:
a w końcu (ok godziny 18 ) trafiamy do Hajduszoboszlo, czyli mekki polskich basenowiczów. Zatrzymujemy się na Thermal Camping'u. Na miejscu praktycznie sami polacy. Trzeba się nieźle naszukać aby znaleźć samochód na innych niż polskie rejestracjach. Tutaj pierwsze zaskoczenie. Wchodząc do recepcji facet przed nami mówi do pani za ladą po polsku. Myślę sobie - no tak, Polak, nie zna języka żadnego i jak ta węgierska kobita ma go zrozumieć? Jakież jest moje zdziwienie kiedy pani odpowiada po polsku! Idąc za przykładem też zagadujemy raźnie w naszej ojczystej mowie, płacimy 22 euro za 2 osoby, auto, samochód i bilety na baseny i możemy odpocząć zajadając się gulaszem i talerzem miejscowego mięsiwa. Jak przeważnie nie przepadam za piwem to po 7h jazdy w 30 stopniowym upale nic chyba tak dobrze nie smakuje. Uczta niestety trochę się przeciąga i wracając na camping odkrywamy że o zgrozo baseny kryte już zamknięte ( bilety przepadły ) a zamiast basenu otwartego jest zorganizowana scena i śpiewa jakiś koleś w kraciastej flaneli:
To chyba jakaś miejscowa gwiazda, bo gość ewidentnie myśli że ludzie znają jego piosenki. Co chwila kieruje mikrofon ku publiczności oczkując wspólnego śpiewania, intonując szawa... , ciwa...Niestety publika to samo polacy sennie sączący piwo więc odzew jest znikomy. Tak czy siak - Ula jest zadowolona:) Mi pozostaje się rozmarzyć jak bym sobie wypoczął gdyby tam jednak była woda...
Chwile potem zapada zmrok, ściągają gościa we flaneli i śpiewa trochę bardziej żywiołowa laska której nawet udaje się skłonić część publiki do podskoków i machania rękami.
Sprzedawcy wyciągają stragany ze świecącymi rurkami i innym tandetnym barachłem którego nikt nie kupuje, my robimy sobie spacer po miasteczku i wracamy do namiotu na sen w dźwiękach nocnych ptaków i żab, których chyba nigdy tak wielu nie słyszałem.
Dzień 1:
Kraków-Hajduszoboszlo - 425km
Wyjeżdżamy z Krakowa na spokojnie ok 11 rano. Plan był żeby zebrać się wcześniej, ale wyszło jak zawsze. Ostatnie zakupy, kompletowanie map, wypożyczenie jaśków do spania od siostry no i ( tu Rafi będzie ze mnie dumny ) mycie samochodu!. W końcu co jak co ale za granicą trzeba siebie i fanklub jakoś godnie prezentować:
Na zakopiance mija nas grupa motocyklistów:
Tak sobie myślę że jazda 205 i na motorze ma jednak ze sobą co nieco wspólnego. Nigdy nie jeździłem na motorze ale wyobrażam sobie że musi temu towarzyszyć to samo uczucie radości, wolności, przygody i tego że nie ma rzeczy niemożliwych. Można by dodać jeszcze że jest to samo uczucie wiatru we włosach, ale tutaj akurat 205 ze swoim szyberdachem ma przewagę. Nie trzeba nim jeździć w kasku:) Jakiś czas potem zator na drodze. Czy to już Rumunia że takie coś blokuje drogę w początek długiego weekendu?
Chwile potem, gdy my powoli gotujemy się za traktorem mijają nas kolejni motocykliści uświadamiając że jednak motory mają pewną przewagę nad pojazdami czterokołowymi...
W Nowym Targu zjeżdżamy z zakopianki na Białkę Tatrzańską:
Śnieg w naszych górach daje nam do zastanowienia czy aby w Rumunii też nie będzie tak samo zimowo. Wtedy z przejazdu Transalpiną pewnie nic by nie wyszło.
Dalsza droga mija spokojnie i bez przeszkód. Zatrzymujemy się podczas całej trasy tylko raz - na wymianę spalonej żarówki i aby pod osłoną lasu wykonać pewne czynności będące następstwem wypicia butelki coli:
Na Węgrzech mijamy wioskę pełną bocianich gniazd:
a w końcu (ok godziny 18 ) trafiamy do Hajduszoboszlo, czyli mekki polskich basenowiczów. Zatrzymujemy się na Thermal Camping'u. Na miejscu praktycznie sami polacy. Trzeba się nieźle naszukać aby znaleźć samochód na innych niż polskie rejestracjach. Tutaj pierwsze zaskoczenie. Wchodząc do recepcji facet przed nami mówi do pani za ladą po polsku. Myślę sobie - no tak, Polak, nie zna języka żadnego i jak ta węgierska kobita ma go zrozumieć? Jakież jest moje zdziwienie kiedy pani odpowiada po polsku! Idąc za przykładem też zagadujemy raźnie w naszej ojczystej mowie, płacimy 22 euro za 2 osoby, auto, samochód i bilety na baseny i możemy odpocząć zajadając się gulaszem i talerzem miejscowego mięsiwa. Jak przeważnie nie przepadam za piwem to po 7h jazdy w 30 stopniowym upale nic chyba tak dobrze nie smakuje. Uczta niestety trochę się przeciąga i wracając na camping odkrywamy że o zgrozo baseny kryte już zamknięte ( bilety przepadły ) a zamiast basenu otwartego jest zorganizowana scena i śpiewa jakiś koleś w kraciastej flaneli:
To chyba jakaś miejscowa gwiazda, bo gość ewidentnie myśli że ludzie znają jego piosenki. Co chwila kieruje mikrofon ku publiczności oczkując wspólnego śpiewania, intonując szawa... , ciwa...Niestety publika to samo polacy sennie sączący piwo więc odzew jest znikomy. Tak czy siak - Ula jest zadowolona:) Mi pozostaje się rozmarzyć jak bym sobie wypoczął gdyby tam jednak była woda...
Chwile potem zapada zmrok, ściągają gościa we flaneli i śpiewa trochę bardziej żywiołowa laska której nawet udaje się skłonić część publiki do podskoków i machania rękami.
Sprzedawcy wyciągają stragany ze świecącymi rurkami i innym tandetnym barachłem którego nikt nie kupuje, my robimy sobie spacer po miasteczku i wracamy do namiotu na sen w dźwiękach nocnych ptaków i żab, których chyba nigdy tak wielu nie słyszałem.
Ostatnio zmieniony 09 maja śr, 2012 1:14 pm przez Fox, łącznie zmieniany 1 raz.
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: 28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
Dzień 2:
Hajduszoboszlo- Satu Mare - Sapanta - Ieud - pasul Prislup - Fundu Moldovei - 510km
(na czerwono tak orientacyjnie zaznaczam odcinki o marnej lub nieistniejącej nawierzchni )
Poranek na campingu:
To była na prawdę przyjemna noc. Dawno już nie nocowaliśmy w namiocie i zapomnieliśmy jakie to fajne uczucie jak wstajesz, słyszysz ptaki i czujesz świeże powietrze. Poranny prysznic przed drogą utwierdza nas w przekonaniu że tak jak się nam wydawało dzień wcześniej ( a co przypisywaliśmy halucynacją popodróżowym, zmęczeniu oraz obcowaniu z autem ) woda śmierdzi olejem i nawet jest jakaś taka oleista... Nikt się na nią dookoła nie skarżył, nie wymiotował ani nie wyglądał jakby był tym płynem lecącym z prysznica zbulwersowany. Przyjęliśmy więc że tak tam po prostu jest i ruszyliśmy w drogę. W końcu tego dnia mieliśmy przekroczyć granicę Rumuńską. Nie mogliśmy się już doczekać! Tzn może ja nie mogłem. Ula jeszcze myślała o jedzeniu i musieliśmy pojechać pod miasto i odwiedzić miejscowe tesco:
Przy okazji zakupiłem kamizelkę odblaskową, której zapomniałem wyciągnąć z kombi dizla przed wyjazdem.
Droga po stronie węgierskiej jest wyboista. W pugu wszystko dostaje pierwszą dawkę wstrząsów. Do zepsutego nawiewu, który padł przed samym wyjazdem dołącza sterowanie szybą pasażera. Ula nie może sama sobie otworzyć okna, a ja nie mogę go zamknąć. Na szczęście usterka nie jest bez obejścia - ja moim przyciskiem okno otwieram, Ula zamyka:)
W końcu dojeżdżamy do przejścia granicznego. Tutaj uświadamiamy sobie że Rumunia nie jest w Szengen i zatrzymują nas granicznicy prosząc o dowody lub paszporty. Nie jesteśmy na to przygotowani i zaczyna się przeszukiwanie bagażnika celem wydobycia dokumentów. Niesamowite jak człowiek się przyzwyczaja do dobrego i zapomina jak to było kiedyś. Ile to lat jeżdżąc za granicę trzeba było się wystać w kolejkach, otwierać bagażnik, tłumaczyć się z butelki czeskiej wódki ukrytej pod siedzeniem...Teraz człowiek już tak odwykł od takich kontroli że sama obecność kogokolwiek na przejściu granicznym już jest zaskoczeniem:)
Po rumuńskiej stronie senna atmosfera:
Na ganku domku w którym kupujemy winietki ( 5 euro na tydzień ) wygrzewają się psy - stały element rumuńskiego krajobrazu:
Przypominamy sobie o zmianie czasu - w Rumunii przesuwamy zegarki o godzine do przodu. Jesteśmy więc o godzinę do tyłu...Zaraz za granicą kolejne zaskoczenia. Pierwsze to takie że w Rumunii w terenie niezabudowanym można mknąć 100km/h. Druga to jakość dróg, która w porównaniu do Węgrów stanowczo się poprawia! Droga do Satu Mare to chyba najrówniejsza droga jaką kiedykolwiek jechałem:
Powoli dojeżdżamy do Satu Mare, gdzie Ula nakłania mnie do wizyty w Praktikerze. Grzecznie odmawiam, wykorzystując czas kiedy to ona przegląda miejscowy asortyment płytek ceramicznych aby zatankować puga ( cena benzyny to ok 5,80zł czyli trochę taniej niż u nas ). Potem wracam pod Praktikera gdzie parkuję koło kolejnego stałego elementu rumuńskiego krajobrazu - Dacii
Można się śmiać z tych samochodów, mówiąc że brzydkie, dziadowe, kojarzą się z nędzą itp niemniej jednak patrząc na to ile różnych wersji nadwozia ten samochód posiada ( sedan, pickup, 4x4, kombi ) i jak potrafi służyć całemu narodowi w przeróżnych funkcjach to człowiekowi żal że my nie potrafimy niczego wyprodukować:( Tymczasem Dacie jeżdżą w całym kraju i dają radość milionom Rumunów. No może wyłączając tych którzy wciąż jeżdżą wozami ciągniętymi przez muły - oni pewnie o Dacii marzą i odkładają na nią do skarpety.
Po szybkiej wizycie na rynku Satu Mare gdzie wymieniamy trochę euro na Leje:
Jedziemy drogą na północ w kierunku Sapanty:
Tutaj droga nie jest już tak dobra. Może nie jest dziurawa, ale miejscami nieźle trzęsie. Jako że droga wiedzie wzdłuż granicy z Ukrainą pojawiają się co jakiś czas patrole i kontrole straży granicznej. Nas na szczęście nic nie zatrzymuje i dojeżdżamy do Sapanty, gdzie możemy zjeść pierwszy rumuński posiłek. Ja jem jakąś dziwną kiełbasę, na którą mówią "mici" a Ula zupę ciorba tereanasca:
Po napełnieniu żołądków podjeżdżamy do głównej atrakcji tej okolicy czyli do wesołego cmentarza:
Płacimy po 5zł od osoby za wstęp i oglądamy kolorowe nagrobki. Tak jak kiedyś już pisałem - cmentarz słynie z kolorowych obrazków przedstawiających zarówno życie jak i śmierć osoby która tam jest pochowana. Mamy więc kogoś kto zginął rozbijając dacie o słup:
( to tak ku przestrodze - przed oczyma mamy zakręty transalpiny pozbawione barierek bezpieczeństwa )
Inna scenka rodzajowa:
i jeszcze jedna:
O ile nagrobki zachwycają rewią barw to miejscowe baby są ich zupełnym przeciwieństwem:
Jako że cmentarny kościół został poddany gruntownemu remontowi:
to chłopu-muzykowi od bicia w dzwony przeniesiono miejsce pracy do tymczasowej budy z desek:
Tutaj, wracając jeszcze do nagrobków, chyba pochowano kogoś ktoś albo już za życia był aniołem, albo bardzo chciał się takim stać:
Za Sapantą skręciliśmy w prawo do miejscowości Leud ( czy Ieud? ), która ponoć miała wyglądać jak skansen. Poza kościołem, który był całkiem spoko jeśli chodzi o robienie mu zdjęcia z samochodu:
nie było tam niestety nic ciekawego poza niesamowicie dziurawą drogą.
Pojechaliśmy więc dalej, przy okazji uświadamiając sobie czemu ludzie odradzają jeżdżenie po Rumunii nocą. Myśl że pędząc przez kraj można nagle napotkać na ulicy np wysypane drewno:
pozwala uświadomić sobie z czym mamy do czynienia:)
Jeszcze jeden widoczek z okolicy:
Powoli zbliżaliśmy się do kolejnego pasma gór. W miarę jak droga się wznosiła widoki robiły się coraz ciekawsze:
Na postojach fotograficznych można było trochę rozprostować kości
Przed osiągnięciem najwyższego punktu tego dnia - przełęczy Prislup 1416m n.p.m
gdzie zlokalizowany jest całkiem ładny kościółek, na który z braku czasu tylko rzuciliśmy okiem:
Dodatkową konkurencją dla naszych oczu i zachwytu był niewątpliwie roztaczający się z góry widok:
Droga z tej przełęczy na dół natomiast była po prostu tragiczna. Mamy filmik jak próbujemy wyprzedzić wóz konny na drodze usłanej kraterami. Dodatkowo tragiczne fragmenty przeplatały się z dobrymi. Po przejechaniu ostrożnie kilometra, dwóch po dobrej drodze wydawało się że będzie dobrze, że można przyspieszyć...Kończyło się to przeważnie tym że wypadając zza zakrętu 90kmh odkrywało się nagły koniec asfaltu, kratery jak na księżycu i tira jadącego 5kmh po naszym pasie pod prąd omijającego rozpadlisko...Dodatkowo przekonaliśmy się że plotki o hordach częściowo zdziczałym i wygłodniałych po zimie psów mogą nie być tak do końca wymysłem...Kilka razy zdarzało się że z lasu wybiegały jakieś psiory wyglądające jakby chciały dosłownie rzucić się na samochód...Szczekały i szczerzyły kły. Zaczęliśmy przymykać okna na wolniejszych odcinkach...
W końcu dotarliśmy do miejscowości Fundu Moldovei, gdzie zatrzymaliśmy się na rewelacyjnym campingu (Camping de Vuurplaats - http://pl.camping.info/rumunia/rumunia- ... aats-23086 ).
Ten tragiczny odcinek drogi sprawił że wysiadając dosłownie cali się trzęśliśmy. Aż dziw że z puga nic nie odpadło i że nie stracił kół.
Nocleg na campingu kosztował nas 60zł. Camping nie był tani, ale zorganizowany był na prawdę elegancko. Posiadał nawet pokoik z półką pełną książek w różnych językach! Bierzemy prysznic i kładziemy się spać. Koło północy odkrywamy pewny defekt...Przepływający nieopodal strumień emanuje takim zimnem że mocniej się do siebie przytulamy, zakładamy dodatkowe bluzy i chowamy głowy w śpiwór. Dawno tak nie wymarzłem jak tej nocy...
Hajduszoboszlo- Satu Mare - Sapanta - Ieud - pasul Prislup - Fundu Moldovei - 510km
(na czerwono tak orientacyjnie zaznaczam odcinki o marnej lub nieistniejącej nawierzchni )
Poranek na campingu:
To była na prawdę przyjemna noc. Dawno już nie nocowaliśmy w namiocie i zapomnieliśmy jakie to fajne uczucie jak wstajesz, słyszysz ptaki i czujesz świeże powietrze. Poranny prysznic przed drogą utwierdza nas w przekonaniu że tak jak się nam wydawało dzień wcześniej ( a co przypisywaliśmy halucynacją popodróżowym, zmęczeniu oraz obcowaniu z autem ) woda śmierdzi olejem i nawet jest jakaś taka oleista... Nikt się na nią dookoła nie skarżył, nie wymiotował ani nie wyglądał jakby był tym płynem lecącym z prysznica zbulwersowany. Przyjęliśmy więc że tak tam po prostu jest i ruszyliśmy w drogę. W końcu tego dnia mieliśmy przekroczyć granicę Rumuńską. Nie mogliśmy się już doczekać! Tzn może ja nie mogłem. Ula jeszcze myślała o jedzeniu i musieliśmy pojechać pod miasto i odwiedzić miejscowe tesco:
Przy okazji zakupiłem kamizelkę odblaskową, której zapomniałem wyciągnąć z kombi dizla przed wyjazdem.
Droga po stronie węgierskiej jest wyboista. W pugu wszystko dostaje pierwszą dawkę wstrząsów. Do zepsutego nawiewu, który padł przed samym wyjazdem dołącza sterowanie szybą pasażera. Ula nie może sama sobie otworzyć okna, a ja nie mogę go zamknąć. Na szczęście usterka nie jest bez obejścia - ja moim przyciskiem okno otwieram, Ula zamyka:)
W końcu dojeżdżamy do przejścia granicznego. Tutaj uświadamiamy sobie że Rumunia nie jest w Szengen i zatrzymują nas granicznicy prosząc o dowody lub paszporty. Nie jesteśmy na to przygotowani i zaczyna się przeszukiwanie bagażnika celem wydobycia dokumentów. Niesamowite jak człowiek się przyzwyczaja do dobrego i zapomina jak to było kiedyś. Ile to lat jeżdżąc za granicę trzeba było się wystać w kolejkach, otwierać bagażnik, tłumaczyć się z butelki czeskiej wódki ukrytej pod siedzeniem...Teraz człowiek już tak odwykł od takich kontroli że sama obecność kogokolwiek na przejściu granicznym już jest zaskoczeniem:)
Po rumuńskiej stronie senna atmosfera:
Na ganku domku w którym kupujemy winietki ( 5 euro na tydzień ) wygrzewają się psy - stały element rumuńskiego krajobrazu:
Przypominamy sobie o zmianie czasu - w Rumunii przesuwamy zegarki o godzine do przodu. Jesteśmy więc o godzinę do tyłu...Zaraz za granicą kolejne zaskoczenia. Pierwsze to takie że w Rumunii w terenie niezabudowanym można mknąć 100km/h. Druga to jakość dróg, która w porównaniu do Węgrów stanowczo się poprawia! Droga do Satu Mare to chyba najrówniejsza droga jaką kiedykolwiek jechałem:
Powoli dojeżdżamy do Satu Mare, gdzie Ula nakłania mnie do wizyty w Praktikerze. Grzecznie odmawiam, wykorzystując czas kiedy to ona przegląda miejscowy asortyment płytek ceramicznych aby zatankować puga ( cena benzyny to ok 5,80zł czyli trochę taniej niż u nas ). Potem wracam pod Praktikera gdzie parkuję koło kolejnego stałego elementu rumuńskiego krajobrazu - Dacii
Można się śmiać z tych samochodów, mówiąc że brzydkie, dziadowe, kojarzą się z nędzą itp niemniej jednak patrząc na to ile różnych wersji nadwozia ten samochód posiada ( sedan, pickup, 4x4, kombi ) i jak potrafi służyć całemu narodowi w przeróżnych funkcjach to człowiekowi żal że my nie potrafimy niczego wyprodukować:( Tymczasem Dacie jeżdżą w całym kraju i dają radość milionom Rumunów. No może wyłączając tych którzy wciąż jeżdżą wozami ciągniętymi przez muły - oni pewnie o Dacii marzą i odkładają na nią do skarpety.
Po szybkiej wizycie na rynku Satu Mare gdzie wymieniamy trochę euro na Leje:
Jedziemy drogą na północ w kierunku Sapanty:
Tutaj droga nie jest już tak dobra. Może nie jest dziurawa, ale miejscami nieźle trzęsie. Jako że droga wiedzie wzdłuż granicy z Ukrainą pojawiają się co jakiś czas patrole i kontrole straży granicznej. Nas na szczęście nic nie zatrzymuje i dojeżdżamy do Sapanty, gdzie możemy zjeść pierwszy rumuński posiłek. Ja jem jakąś dziwną kiełbasę, na którą mówią "mici" a Ula zupę ciorba tereanasca:
Po napełnieniu żołądków podjeżdżamy do głównej atrakcji tej okolicy czyli do wesołego cmentarza:
Płacimy po 5zł od osoby za wstęp i oglądamy kolorowe nagrobki. Tak jak kiedyś już pisałem - cmentarz słynie z kolorowych obrazków przedstawiających zarówno życie jak i śmierć osoby która tam jest pochowana. Mamy więc kogoś kto zginął rozbijając dacie o słup:
( to tak ku przestrodze - przed oczyma mamy zakręty transalpiny pozbawione barierek bezpieczeństwa )
Inna scenka rodzajowa:
i jeszcze jedna:
O ile nagrobki zachwycają rewią barw to miejscowe baby są ich zupełnym przeciwieństwem:
Jako że cmentarny kościół został poddany gruntownemu remontowi:
to chłopu-muzykowi od bicia w dzwony przeniesiono miejsce pracy do tymczasowej budy z desek:
Tutaj, wracając jeszcze do nagrobków, chyba pochowano kogoś ktoś albo już za życia był aniołem, albo bardzo chciał się takim stać:
Za Sapantą skręciliśmy w prawo do miejscowości Leud ( czy Ieud? ), która ponoć miała wyglądać jak skansen. Poza kościołem, który był całkiem spoko jeśli chodzi o robienie mu zdjęcia z samochodu:
nie było tam niestety nic ciekawego poza niesamowicie dziurawą drogą.
Pojechaliśmy więc dalej, przy okazji uświadamiając sobie czemu ludzie odradzają jeżdżenie po Rumunii nocą. Myśl że pędząc przez kraj można nagle napotkać na ulicy np wysypane drewno:
pozwala uświadomić sobie z czym mamy do czynienia:)
Jeszcze jeden widoczek z okolicy:
Powoli zbliżaliśmy się do kolejnego pasma gór. W miarę jak droga się wznosiła widoki robiły się coraz ciekawsze:
Na postojach fotograficznych można było trochę rozprostować kości
Przed osiągnięciem najwyższego punktu tego dnia - przełęczy Prislup 1416m n.p.m
gdzie zlokalizowany jest całkiem ładny kościółek, na który z braku czasu tylko rzuciliśmy okiem:
Dodatkową konkurencją dla naszych oczu i zachwytu był niewątpliwie roztaczający się z góry widok:
Droga z tej przełęczy na dół natomiast była po prostu tragiczna. Mamy filmik jak próbujemy wyprzedzić wóz konny na drodze usłanej kraterami. Dodatkowo tragiczne fragmenty przeplatały się z dobrymi. Po przejechaniu ostrożnie kilometra, dwóch po dobrej drodze wydawało się że będzie dobrze, że można przyspieszyć...Kończyło się to przeważnie tym że wypadając zza zakrętu 90kmh odkrywało się nagły koniec asfaltu, kratery jak na księżycu i tira jadącego 5kmh po naszym pasie pod prąd omijającego rozpadlisko...Dodatkowo przekonaliśmy się że plotki o hordach częściowo zdziczałym i wygłodniałych po zimie psów mogą nie być tak do końca wymysłem...Kilka razy zdarzało się że z lasu wybiegały jakieś psiory wyglądające jakby chciały dosłownie rzucić się na samochód...Szczekały i szczerzyły kły. Zaczęliśmy przymykać okna na wolniejszych odcinkach...
W końcu dotarliśmy do miejscowości Fundu Moldovei, gdzie zatrzymaliśmy się na rewelacyjnym campingu (Camping de Vuurplaats - http://pl.camping.info/rumunia/rumunia- ... aats-23086 ).
Ten tragiczny odcinek drogi sprawił że wysiadając dosłownie cali się trzęśliśmy. Aż dziw że z puga nic nie odpadło i że nie stracił kół.
Nocleg na campingu kosztował nas 60zł. Camping nie był tani, ale zorganizowany był na prawdę elegancko. Posiadał nawet pokoik z półką pełną książek w różnych językach! Bierzemy prysznic i kładziemy się spać. Koło północy odkrywamy pewny defekt...Przepływający nieopodal strumień emanuje takim zimnem że mocniej się do siebie przytulamy, zakładamy dodatkowe bluzy i chowamy głowy w śpiwór. Dawno tak nie wymarzłem jak tej nocy...
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: 28 kwietnia - 6 maja 2012 Trip do Rumunii
Dzień 3:
Fundu Moldovei - Vatra Moldovei - Bicaz - Lacu Rosu - Bacau - Galati - Tulcea - 665km
Wstajemy prawie razem ze słońcem, które jednak trochę później dociera do naszego namiotu i w końcu nagrzewa nieco lodowate powietrze
Tego dnia przed nami wiele kilometrów więc decydujemy się na odwiedzenie tylko jednego z wielu malowanych monastyrów Bukowiny. Tym razem mamy szczęście do drogi. Jest po prostu piękna
Nie mamy niestety zdjęć z serpentyn, ale widok zapierał dech w piersiach. Cała Bukowina to niesamowity region. Panuje tam taki spokój, góry mają niesamowity urok. Trochę przypominają nasze Bieszczady. Nie na darmo w przewodniku napisali że to raj na ziemi. Po prostu inny świat, taki jakiego już nie ma nigdzie indziej. Tak jakby czas się tam zatrzymał kiedy ludzi jeszcze byli życzliwi, żyli spokojnie, nikt nie był zabiegany...
Po 50km drogi docieramy do Vatry Moldovei, gdzie zlokalizowany jest monastyr Moldovica:
Wstęp bezpłatny. To kolejny dowód że tamten rejon to inny świat. W naszej cudownej cywilizacji za wszystko trzeba płacić, a tam takie atrakcje otwarte dla chętnych.
W środku trwa remont. Wzięli się ostro za remont tych niesamowitych budowli. Freski zdobiące ściany są po prostu cudne
Jakiś robotnik zagaduje Ule. Jak potem się okazało Ula robiła tam prawdziwą furorę. Co chwilę ktoś na nią gwizdał, trąbił i uśmiechał się...Musiałem się mieć na baczności:)
Ruszyliśmy w dalszą drogę
Po kawałku idealnej wręcz drogi do Vatra Dornei skręciliśmy w lewo w na Bicaz w drogę która po jakimś czasie zaczęła z tą z dnia wczorajszego rywalizować o miano najgorszej w Rumunii...Tak jak poprzednio - szybkie i w miarę równe odcinki przeplatane były takimi które w ogóle ciężko nazwać drogą...Kilometry wolno mijały a ja zastanawiałem się kiedy pug dosłownie rozleci się na kawałki. O ile początkowo udawało się mimo wertepów osiągać te 60-70kmh to od mniej więcej połowy odcinka zaznaczonego na czerwono prędkość 50kmh to był luksus który nie często się trafiał...
Na jednym z postojów uzupełniających pożywienie natknęliśmy się na kolejną Dacię:
Droga pomimo trudności jakie sprawiała w poruszaniu się dostarczała też atrakcji, które nieco ociepliły nasz stosunek do tego fragmentu
Przy okazji okazało się że w Rumunii jednak dobrze mieć zapas paliwa. Wjeżdżając na tą drogę miałem ćwiartkę baku. Nie sądziłem że przez kolejnych 120km może nie być stacji benzynowej ( innej niż zardzewiały dystrybutor w lesie ). Gdy już ciągnęliśmy na rezerwie i strach o utknięcie w lesie zaczął nam zaglądać w oczy trafiliśmy w końcu do miejscowości Bicaz, gdzie w końcu trafiliśmy na stacje:
gdzie z przerażeniem stwierdziliśmy że można tam było zatankować konia, ewentualnie coś z silnikiem dizla. Na szczęście kilometr dalej była normalna stacja gdzie nasz pug mógł pochłonąć 40 litrów paliwa w załatany przed wyjazdem bak i udaliśmy się w kierunku wąwozu Bicaz. Zanim naszym oczom miały ukazać się cuda natury minęliśmy jakąś dziwną fabrykę, której układ rur zachwycił Ulę i trzeba było cyknąć fotkę
Droga robiła się coraz węższa a ściany wąwozu coraz wyższe
na polance standardowo sznur straganów sprzedających unikalne ręcznie tworzone cuda miejscowego rzemiosła ( każdy stragan miał ten sam asortyment w ilościach hurtowych)
Na końcu kanionu jest jezioro czerwone ( Lacul Rosu ), którego nazwę wymyślił chyba ktoś dotknięty daltonizmem
Całkiem przyjemne miejsce, niestety niesamowicie zatłoczone w majowy długi weekend. Można pożyczyć sobie łódkę i popływać wśród wystających z wody pni drzew. Wszystko to powstało gdy zbocze góry osunęło się tworząc naturalną zaporę i jezioro.
Po szybkim posiłku
udaliśmy się w dalszą drogę w kierunku delty Dunaju która miała być naszym kolejnym celem
Droga na szczęście była w miarę pusta i od tego momentu już bardzo dobrej jakości. Wyprzedzanie takich pojazdów nie było więc problemem
Jedyny przestój zanotowaliśmy w miejscowości Bacau
Gdzie zapatrzeni na to co można przewieźć Dacią ....
( i niech mi ktoś teraz powie że człowiekowi do szczęścia potrzebny jest kombi dizel ). W Polsce też tak było. Już nie pamiętamy tych czasów gdy wszystko można było przewieźć maluchem , czy zapakować się do niego 5 osobową rodziną i pojechać nad morze na wakacje...Teraz ludziom się wydaje że trzeba mieć duże auto, że wózek się do puga nie zmieści....Brednie:)
.... skręciliśmy na jakąś obwodnicę dla ciężarówek gdzie zobaczyliśmy taki pojazd:
W końcu o zachodzie słońca dotarliśmy do miejscowości Galati. Dobrze że mieliśmy słownik rumuński i mogliśmy rozszyfrować że "trecere bak" na co wskazywały drogowskazy to przeprawa promowa. Prom przez Dunaj - 20zł. Jedziemy do Delty!:)
Jeszcze ostatni rzut oka na Galati:
Oprócz naszego Puga
jechała na drugą stronę rodzina , która miała ze sobą trochę więcej bagażu niż my
oraz ciężarówka z owcami i druga z okropnie cuchnącymi kurczakami. Tym dwóm ostatnim bałem się robić zdjęć bo z tymi zwierzętami jechała rodzinka której wszyscy członkowie wyglądali jak mordercy ( łącznie z małymi dziećmi )
Druga strona rzeki to znów zupełnie inny świat. Nie wiem nawet do jakiego innego rejonu świata to porównać...Niesamowite pustkowie z idealnie równą drogą i serią szybkich zakrętów. Nie pamiętam żebym kiedyś miał taką radość z jazdy w nocy jak na tamtym odcinku...W końcu docieramy do Tulczy, gdzie wstępujemy do pierwszego napotkanego pensjonatu i wyczerpani idziemy spać. Nocleg kosztuje 80zł za 2 osobowy pokój.
Fundu Moldovei - Vatra Moldovei - Bicaz - Lacu Rosu - Bacau - Galati - Tulcea - 665km
Wstajemy prawie razem ze słońcem, które jednak trochę później dociera do naszego namiotu i w końcu nagrzewa nieco lodowate powietrze
Tego dnia przed nami wiele kilometrów więc decydujemy się na odwiedzenie tylko jednego z wielu malowanych monastyrów Bukowiny. Tym razem mamy szczęście do drogi. Jest po prostu piękna
Nie mamy niestety zdjęć z serpentyn, ale widok zapierał dech w piersiach. Cała Bukowina to niesamowity region. Panuje tam taki spokój, góry mają niesamowity urok. Trochę przypominają nasze Bieszczady. Nie na darmo w przewodniku napisali że to raj na ziemi. Po prostu inny świat, taki jakiego już nie ma nigdzie indziej. Tak jakby czas się tam zatrzymał kiedy ludzi jeszcze byli życzliwi, żyli spokojnie, nikt nie był zabiegany...
Po 50km drogi docieramy do Vatry Moldovei, gdzie zlokalizowany jest monastyr Moldovica:
Wstęp bezpłatny. To kolejny dowód że tamten rejon to inny świat. W naszej cudownej cywilizacji za wszystko trzeba płacić, a tam takie atrakcje otwarte dla chętnych.
W środku trwa remont. Wzięli się ostro za remont tych niesamowitych budowli. Freski zdobiące ściany są po prostu cudne
Jakiś robotnik zagaduje Ule. Jak potem się okazało Ula robiła tam prawdziwą furorę. Co chwilę ktoś na nią gwizdał, trąbił i uśmiechał się...Musiałem się mieć na baczności:)
Ruszyliśmy w dalszą drogę
Po kawałku idealnej wręcz drogi do Vatra Dornei skręciliśmy w lewo w na Bicaz w drogę która po jakimś czasie zaczęła z tą z dnia wczorajszego rywalizować o miano najgorszej w Rumunii...Tak jak poprzednio - szybkie i w miarę równe odcinki przeplatane były takimi które w ogóle ciężko nazwać drogą...Kilometry wolno mijały a ja zastanawiałem się kiedy pug dosłownie rozleci się na kawałki. O ile początkowo udawało się mimo wertepów osiągać te 60-70kmh to od mniej więcej połowy odcinka zaznaczonego na czerwono prędkość 50kmh to był luksus który nie często się trafiał...
Na jednym z postojów uzupełniających pożywienie natknęliśmy się na kolejną Dacię:
Droga pomimo trudności jakie sprawiała w poruszaniu się dostarczała też atrakcji, które nieco ociepliły nasz stosunek do tego fragmentu
Przy okazji okazało się że w Rumunii jednak dobrze mieć zapas paliwa. Wjeżdżając na tą drogę miałem ćwiartkę baku. Nie sądziłem że przez kolejnych 120km może nie być stacji benzynowej ( innej niż zardzewiały dystrybutor w lesie ). Gdy już ciągnęliśmy na rezerwie i strach o utknięcie w lesie zaczął nam zaglądać w oczy trafiliśmy w końcu do miejscowości Bicaz, gdzie w końcu trafiliśmy na stacje:
gdzie z przerażeniem stwierdziliśmy że można tam było zatankować konia, ewentualnie coś z silnikiem dizla. Na szczęście kilometr dalej była normalna stacja gdzie nasz pug mógł pochłonąć 40 litrów paliwa w załatany przed wyjazdem bak i udaliśmy się w kierunku wąwozu Bicaz. Zanim naszym oczom miały ukazać się cuda natury minęliśmy jakąś dziwną fabrykę, której układ rur zachwycił Ulę i trzeba było cyknąć fotkę
Droga robiła się coraz węższa a ściany wąwozu coraz wyższe
na polance standardowo sznur straganów sprzedających unikalne ręcznie tworzone cuda miejscowego rzemiosła ( każdy stragan miał ten sam asortyment w ilościach hurtowych)
Na końcu kanionu jest jezioro czerwone ( Lacul Rosu ), którego nazwę wymyślił chyba ktoś dotknięty daltonizmem
Całkiem przyjemne miejsce, niestety niesamowicie zatłoczone w majowy długi weekend. Można pożyczyć sobie łódkę i popływać wśród wystających z wody pni drzew. Wszystko to powstało gdy zbocze góry osunęło się tworząc naturalną zaporę i jezioro.
Po szybkim posiłku
udaliśmy się w dalszą drogę w kierunku delty Dunaju która miała być naszym kolejnym celem
Droga na szczęście była w miarę pusta i od tego momentu już bardzo dobrej jakości. Wyprzedzanie takich pojazdów nie było więc problemem
Jedyny przestój zanotowaliśmy w miejscowości Bacau
Gdzie zapatrzeni na to co można przewieźć Dacią ....
( i niech mi ktoś teraz powie że człowiekowi do szczęścia potrzebny jest kombi dizel ). W Polsce też tak było. Już nie pamiętamy tych czasów gdy wszystko można było przewieźć maluchem , czy zapakować się do niego 5 osobową rodziną i pojechać nad morze na wakacje...Teraz ludziom się wydaje że trzeba mieć duże auto, że wózek się do puga nie zmieści....Brednie:)
.... skręciliśmy na jakąś obwodnicę dla ciężarówek gdzie zobaczyliśmy taki pojazd:
W końcu o zachodzie słońca dotarliśmy do miejscowości Galati. Dobrze że mieliśmy słownik rumuński i mogliśmy rozszyfrować że "trecere bak" na co wskazywały drogowskazy to przeprawa promowa. Prom przez Dunaj - 20zł. Jedziemy do Delty!:)
Jeszcze ostatni rzut oka na Galati:
Oprócz naszego Puga
jechała na drugą stronę rodzina , która miała ze sobą trochę więcej bagażu niż my
oraz ciężarówka z owcami i druga z okropnie cuchnącymi kurczakami. Tym dwóm ostatnim bałem się robić zdjęć bo z tymi zwierzętami jechała rodzinka której wszyscy członkowie wyglądali jak mordercy ( łącznie z małymi dziećmi )
Druga strona rzeki to znów zupełnie inny świat. Nie wiem nawet do jakiego innego rejonu świata to porównać...Niesamowite pustkowie z idealnie równą drogą i serią szybkich zakrętów. Nie pamiętam żebym kiedyś miał taką radość z jazdy w nocy jak na tamtym odcinku...W końcu docieramy do Tulczy, gdzie wstępujemy do pierwszego napotkanego pensjonatu i wyczerpani idziemy spać. Nocleg kosztuje 80zł za 2 osobowy pokój.