Peugeot 205 Green 1.4, 1989
: 14 mar śr, 2018 7:22 pm
Na otarcie łez po Gentry, którym nie jeździłem, kupiłem sobie Greena, którym dla odmiany jeździć trochę zamierzam
Tak naprawdę to nie planowałem żadnego zakupu teraz. Zbyt dużo projektów pochłania moją manę i zakłóca aurę, ale z drugiej strony - od czasu przygody z czerwonym CTI, które po dwóch dniach oddałem Filipczakowi, nie trafiło mi się nic krajowego "do jazdy" od zaraz. Ponadto, gdzieś tam z tyłu głowy chodziło za mną jakieś peżociątko z lekkim TU pod maską.
Ogłoszenie Greena dostałem rano w wiadomości od kolegi. Właściwie, to obudziła mnie ta wiadomość i pierwszy raz zdjęcia oglądałem jeszcze nie do końca świadomy. Ale przy śniadaniu zacząłem już poważnie myśleć o zakupie. Cena z ogłoszenia (2600 pln) wydawała się przystępna. Przebieg 97 tysięcy, ładne wnętrze i lśniący lakier też przemawiały do wyobraźni. Podesłałem link Józkowi. Napisał, że może ze mną jechać po auto i żeby się nie zastanawiać, tylko brać. Wykręciłem numer, zarezerwowałem furę, wsiedliśmy w dizla i ruszyliśmy w podróż do Konstantynowa Łódzkiego.
Po dotarciu na miejsce ujrzeliśmy zamkniętą na trzy spusty bramę małego komisu. W centralnym miejscu placu stał on! Po dziesięciu minutach lawetą nadjechał właściciel komisu. Opowiedział historię, jak to dostał auto od żony poprzedniego właściciela, który po dwóch zawałach nie mógł już nim jeździć i zabrał nas na jazdę próbną po okolicy nie omijając dziurawych dróg. Było już dosyć ciemno i nie było czasu, więc spisaliśmy umowę i dobiliśmy targu. Oględziny nowej 205-tki i test drive wypadły bardzo obiecująco, więc nie było się nawet nad czym zastanawiać. Tym bardziej, że do sprzedającego co chwila dzwonili inni chętni na samochód.
Trochę się bałem, jak auto eksploatowane w mieście, głównie na krótkich trasach zniesie 300-kilometrową podróż, ale nie było się czego bać. Wracaliśmy z prędkością przelotową 100-120 km/h i wóz spisywał się bez zarzutu. Józek, który prowadził przez pierwsze kilkanaście kilometrów narzekał co prawda na trzymające bębny, ale to były jedynie chwilowe bolączki.
Podróż zaczęliśmy od wizyty na stacji, bo rezerwa była bardzo głęboka. Zalałem 30 litrów z nadzieją, że nie łyknie więcej niż dychę. Łyknął chyba o wiele mniej, bo po 350 km od tankowania wskaźnik paliwa wskazuje pomiędzy 1/4, a 1/2 baku.
Oczywiście samochód nie jest ideałem. Wszystkie trzy lusterka nadają się do wymiany: lewe ma szkło zrobione jak z folii aluminiowej, prawe pochodzi z BX-a i nie da się ustawić, a wewnętrzne przytwierdzone jest na jakimś pszczelim kicie.
Opony nadają się tylko na śmietnik. Kołpaki typu spinner maskujące korozję na stalówkach również zakotwiczą we frakcji suchej kontenera.
Prawa szyba nie opuszcza się ani przyciskiem od kierowcy, ani od pasażera. Prawy tylny pas zaciął się i nie chce działać, a pas kierowcy zamiast zielony - jest czarny.
Zielona jest tylna półka, za to ma dwie urocze dziury po głośnikach. A'propos sprzętu audio - został wytargany. Kable poplątane i pourywane, w bagażniku resztki przewodów głośnikowych.
Blenda klapy podmieniona została na czarną, brakuje znaczka "Green". A emblematy "Peugeot" i "205" są paskudnie odnowione białą farbą.
Ale to wszystko pierdoły, bo największym kapitałem auta jest to, że jest zdrowe blacharsko i świetnie jeździ. Z resztą sobie poradzę. Nawet już zacząłem, ale o tym później...
Tak naprawdę to nie planowałem żadnego zakupu teraz. Zbyt dużo projektów pochłania moją manę i zakłóca aurę, ale z drugiej strony - od czasu przygody z czerwonym CTI, które po dwóch dniach oddałem Filipczakowi, nie trafiło mi się nic krajowego "do jazdy" od zaraz. Ponadto, gdzieś tam z tyłu głowy chodziło za mną jakieś peżociątko z lekkim TU pod maską.
Ogłoszenie Greena dostałem rano w wiadomości od kolegi. Właściwie, to obudziła mnie ta wiadomość i pierwszy raz zdjęcia oglądałem jeszcze nie do końca świadomy. Ale przy śniadaniu zacząłem już poważnie myśleć o zakupie. Cena z ogłoszenia (2600 pln) wydawała się przystępna. Przebieg 97 tysięcy, ładne wnętrze i lśniący lakier też przemawiały do wyobraźni. Podesłałem link Józkowi. Napisał, że może ze mną jechać po auto i żeby się nie zastanawiać, tylko brać. Wykręciłem numer, zarezerwowałem furę, wsiedliśmy w dizla i ruszyliśmy w podróż do Konstantynowa Łódzkiego.
Po dotarciu na miejsce ujrzeliśmy zamkniętą na trzy spusty bramę małego komisu. W centralnym miejscu placu stał on! Po dziesięciu minutach lawetą nadjechał właściciel komisu. Opowiedział historię, jak to dostał auto od żony poprzedniego właściciela, który po dwóch zawałach nie mógł już nim jeździć i zabrał nas na jazdę próbną po okolicy nie omijając dziurawych dróg. Było już dosyć ciemno i nie było czasu, więc spisaliśmy umowę i dobiliśmy targu. Oględziny nowej 205-tki i test drive wypadły bardzo obiecująco, więc nie było się nawet nad czym zastanawiać. Tym bardziej, że do sprzedającego co chwila dzwonili inni chętni na samochód.
Trochę się bałem, jak auto eksploatowane w mieście, głównie na krótkich trasach zniesie 300-kilometrową podróż, ale nie było się czego bać. Wracaliśmy z prędkością przelotową 100-120 km/h i wóz spisywał się bez zarzutu. Józek, który prowadził przez pierwsze kilkanaście kilometrów narzekał co prawda na trzymające bębny, ale to były jedynie chwilowe bolączki.
Podróż zaczęliśmy od wizyty na stacji, bo rezerwa była bardzo głęboka. Zalałem 30 litrów z nadzieją, że nie łyknie więcej niż dychę. Łyknął chyba o wiele mniej, bo po 350 km od tankowania wskaźnik paliwa wskazuje pomiędzy 1/4, a 1/2 baku.
Oczywiście samochód nie jest ideałem. Wszystkie trzy lusterka nadają się do wymiany: lewe ma szkło zrobione jak z folii aluminiowej, prawe pochodzi z BX-a i nie da się ustawić, a wewnętrzne przytwierdzone jest na jakimś pszczelim kicie.
Opony nadają się tylko na śmietnik. Kołpaki typu spinner maskujące korozję na stalówkach również zakotwiczą we frakcji suchej kontenera.
Prawa szyba nie opuszcza się ani przyciskiem od kierowcy, ani od pasażera. Prawy tylny pas zaciął się i nie chce działać, a pas kierowcy zamiast zielony - jest czarny.
Zielona jest tylna półka, za to ma dwie urocze dziury po głośnikach. A'propos sprzętu audio - został wytargany. Kable poplątane i pourywane, w bagażniku resztki przewodów głośnikowych.
Blenda klapy podmieniona została na czarną, brakuje znaczka "Green". A emblematy "Peugeot" i "205" są paskudnie odnowione białą farbą.
Ale to wszystko pierdoły, bo największym kapitałem auta jest to, że jest zdrowe blacharsko i świetnie jeździ. Z resztą sobie poradzę. Nawet już zacząłem, ale o tym później...