O tym jak kupiłem "Tenerówkę", czyli zapiski z pewnego weeke
: 23 wrz ndz, 2018 2:44 pm
Rozsiadam się nowo na najwyższym stopniu schodów, na skraju cienia rzucanego przez wiatę nad przejściem podziemnym. Od strony peronów bucha żar, z dołu natomiast przyjemna piwniczna bryza. Gdybym siedział tyłem do schodów i zamknął oczy, mógłbym pewnie z łatwością wyobrazić sobie ognisko w jesienną, chłodną noc. Z przodu trzaskające płomienie, z tyłu zimny mrok a nade mną rozgwieżdżone niebo w stronę którego pędzą iskry, ginące gdzieś w pół drogi, gasnące przed dotarciem do celu. Mógłbym wtedy wyobrazić sobie dalej, że kładę się na plecach na kocu i ... wpaść do tunelu, turlając się do tyłu po schodach na złamanie karku. Marzycielstwo to ryzykowne zajęcie aczkolwiek fascynujące i warto je praktykować. Doskonalić tak aby nie stracić kontaktu z rzeczywistością i przeistoczyć je w sztukę, umiejętność zaszczepiania marzeń, prosto z głowy, w rzeczywistość tą głowę otaczającą, tak aby nikt się nie zorientował, że to elementy nie z tego świata, wymyślone i umieszczone tutaj w myśl zasady, że życie mamy takie, jakie chcemy. Kiedyś dojdę w tym do perfekcji. Dziś planuję umieścić w tym świecie zieloną terenówkę. Jutro - kto wie? Tylko trenując marzenia, tak jak trenuje się bieganie czy podrzucanie spinnera można wymyślić sobie naprawdę fajne marzenia.
Rozglądam się dokoła popijając jogurt i colę. Na dworcu nie pojawiają się żadne nowe osoby. Tak jakby żaden pociąg, oprócz tego naszego, na który wszyscy czekamy, miał już tu dzisiaj nie przyjechać. Jak wiele innych moich wrażeń, tak i to okazuje się błędne. Po 10 minutach podjeżdża pociąg kolei regionalnych do Wieliczki. Nowoczesny, opływowy, kolorowy. Nikt nie wysiada. Wsiadają dwie osoby z rowerami, które chwile wcześniej planowałem zagadnąć, czy aby przypadkiem nie jedziemy wszyscy w tą samą stronę i czy oni też, z tymi rowerami, po Pajero. Znów zamykane drzwi, znów gwizdek, znów tuk tuk tuk, pociąg odjeżdża a ja czekam. Liczę ile jeszcze minut, ile czasu na przesiadkę mi zostanie, gdy pociąg spóźni się o 10, 15, 20 minut. Dziewczyna siedząca na murku dzwoni do chłopaka. Mówi do niego kochanie, czy ja nie za wcześnie dzwonię? Czy ktoś Ci zrobił śniadanie? Ciężko zgadnąć czy to ciężko pracujący na nocną zmianę człowiek czy kochany, słodki obibok, który poimprezował lub po prostu lubi się wyspać i który kiedyś na pewno się zmieni, po ślubie będzie pracowity i dbający...Z troski w głosie tej dziewczyny można odczytać przyszłość, w której on się nie zmienia, dalej śpi do późna, otwiera piwo z kolegami a dzieci płaczą, ona płacze, pies szczeka, kot miauczy, w komórce szamocze się koza, ze zlewu wysypują się gary, z pralki woda wylewa się na łazienkę a listonosz przynosi kolejne wezwania do zapłaty...Człowiek człowiekowi wilkiem, zombi zombi zombi - jak to powiedział kiedyś jakiś mądry człowiek.
W końcu podjeżdża nasz pociąg. Notuje 25min opóźnienia. Wciąż będę miał czas na przesiadkę. Przepuszczam kilka osób z walizkami i jako ostatni wsiadam do wagonu nr 14. Zaraz przy przejściu jest wieszak na rowery. Zaczepiam przednie koło na haku, tylne umieszczam pomiędzy barierkami, żeby nie dyndało.
Szukam mojego miejsca. Znajduję go w drugim rzędzie przy oknie. Miejsce od strony przejścia jest zajęte. Cały pociąg wydaje się być wypełniony. Zawsze, gdy jadę pociągiem sam (tutaj w oczywistym znaczeniu bez znanego mi towarzystwa), zastanawiam się kto będzie siedział obok. Ładna dziewczyna, czytająca ciekawą książkę czy gruby, spocony facet, który zaśnie a ja zostanę uwięziony, wciśnięty, wgnieciony miedzy niego a okno i kaloryfer? A może po prostu miły gość, fan terenówek, z którym pogadam o tych samochodach, zwierzę się z wyprawy celem kupna a on wysłucha, doda otuchy a gdy wysiądziemy to walnie mnie w łeb młotkiem i zabierze pieniądze? Zamykam oczy i próbuję wymyślić dobre rozwiązanie. Nie wychodzi. Muszę jeszcze nad tym popracować. Sukces jest bowiem połowiczny. Tym razem trafia mi się chudy chłopina o wyjątkowo nieświeżym oddechu, rozmawiający co rusz przez telefon. Z tego, co udaje mi się usłyszeć (czyli generalnie ze wszystkiego) wnioskuję, że nie mówi po polsku, jest ze wschodu i skarży się współrozmówcom, że w telefonie nie działa mu internet. Musi więc dzwonić, niepokoić, odrywać od zajęć. Jak na złość rozmawia patrząc za okno, w moją stronę chucha i dmucha, pozornie interesuje się zewnętrzem. Widać bowiem, że wzrok ma pusty, niezainteresowany, skierowany gdziekolwiek. Patrzy za okno ale nie rejestruje, nie reaguje na zmiany, skupiony jest na rozmowie. Wyciągam książkę z myślą o czytaniu, chcę poznać dalszą część historii ale muszę się odwrócić, odłożyć na kolana, spojrzeć w inną stronę, na inne miejsca i na inne czasy. Przyklejam się do okna. Patrzę i ja, lecz skupiony, na kończące się po drugiej stronie szkła miasto, na domy ustępujące powoli miejsca puszczy i dziwię się że tam tyle bagien, że tam pokryte zielonym kożuchem mokradła. Nie znam puszczy z tej strony. Jeżdżąc na rowerze widzę asfaltowe alejki między drzewami, jadąc samochodem widzę ekrany. Z pociągu natomiast widać rozlewiska a między nimi koparki, wywrotki, buldożery. Fauna naszych czasów. Rwą stare tory, usypują nowe nasypy, ubijają tłuczeń, kładą nowe podkłady. Można się temu wszystkiemu doskonale przyjrzeć. Kolej stwarza świetne warunki do obserwacji. Pociąg jedzie z prędkością 34kmh. Informuje o tym wyświetlacz nad drzwiami, które to zepsute wciąż same się otwierają, zamykają, trzaskają a on wyświetla a to nazwę stacji a to temperaturę (32 stopnie) a to prędkość właśnie.
Za puszczą pociąg przyspiesza, przewija krajobraz, rozmazuje detale. Przez wagon przeciska się kelner oparty o rączkę wózka gastronomicznego. Wiezie herbatę i batoniki pchając to wszystko przed sobą. Samowar bucha, opakowania szeleszczą. Liczę na niego, cieszę się z jego przybycia, upatruję zamówienie. Daremne jednak to wszystko. Nie częstuje mnie bowiem niczym, nie spojrzy nawet, nie pyta czy ktoś wsiadł w Krakowie, czy ktoś jeszcze nie skorzystał, czy ktoś czuje głód, czy ktoś by się nie napił. Znikłby rychło za drzwiami, gdyby nie były przeźroczyste i samootwierające się. Znika więc dopiero za rogiem, za końcem wagonu się chowa a ja widzę go dłużej, większy mam żal za zostawienie mnie z moim głodem i nieświeżym współpasażerem, który co gorsza prawdopodobnie myśli sobie w tej chwili dokładnie to samo o mnie. Swojego smrodu się nie czuje ale mokry od potu podkoszulek już tak a mój mnie oblepia. Odkładam książkę do plecaka, mówię przepraszam, chciałbym wyjść. Idę do wagonu restauracyjnego, po drodze przebierając się w toalecie w zakupiony wcześniej podkoszulek z nadrukiem.
Pociąg to mój ulubiony środek lokomocji na średnich dystansach. Można się przespacerować, można zjeść, można wyglądnąć na świat, można spokojnie poczytać. Siadam przy stoliku, zamawiam żurek i pierogi. Po bokach widzę lasy i wsie. Naprzeciwko panią pakującą moje zamówienie do mikrofali. Za oknem nie ma ekranów, widać normalny świat. Przy budowie autostrady ktoś komuś posmarował, ktoś poprosił, żeby szwagier też zarobił. Są tam więc ekrany, które odgradzają drogę nawet od lasu. Ciąg ekranów, szpaler parkanów. Tam, gdzie oprócz szwagra jeszcze stryjek miał firmę sprzedającą te szpetne konstrukcje ekrany stoją w dwóch rzędach. Tutaj jest inaczej, kuchenka dzwoni, podają żurek i pierogi na firmowej zastawie:
Wszystko pożywne, choć pewnie niezdrowe i nie licząc paskudnej skóry, w którą owinięta jest kiełbasa, całkiem smaczne. Mówię sobie, że długa droga przede mną, że trzeba się posilić, trzeba zjeść też mięsko. Rozwijam je więc, próbuję jeść obdarte, odpycham widelcem skórę w róg talerza, oddalam od siebie ale to nie pomaga, przyprawia o torsje, odbiera apetyt. Zostawiam więc kiełbasę, odpuszczam, zadowalam się jajkiem, wypijam zupę, najadam się. Za oknem Rzeszów, Łańcut, Przeworsk, Jarosław i z każdą kolejną stacją przybywa chmur, które kłębią się, wypiętrzają, sinieją od spodu. Ula pisze do mnie, że sprawdziła rozkład, że mam wciąż kilkanaście minut, że odjeżdżam z peronu pierwszego, że to będzie pociąg do Horyńca-Zdroju. Ależ egzotyczna nazwa! - zachwycam się na samą wzmiankę - Chcę tam kiedyś jechać, chcę zobaczyć fragment kraju tak oryginalnie nazwany, snuję plany. Wracam na moje miejsce. Widzę, że wagon opustoszał ale nie o mojego współpasażera, który wciąż zasiada. Przepraszam go ponownie a on sięga po torbę, którą usadził już na moim miejscu, myśląc pewnie, że wysiadłem, że jechałem doinąd. Przechodzę nad jego nogami, susa daję nad torbą a on wstaje i usadawia się w innym rzędzie, nie chce dzielić przestrzeni. Wprawia mnie tym samym w zakłopotanie bo przecież sam mogłem siąść gdzie indziej, nie kłopotać go w pustym wagonie, nie trzymać się przydziału. Zapowiadają stację Jarosław, przypominają o wzięciu bagażu, przepraszają za opóźnienie. Bez skruchy w głosie, bez wyrzutów sumienia, przyzwyczajeni. Na porządku dziennym to wszystko i nikogo nie dziwi. Zerkam na wyświetlacz, który wciąż pokazuje 32 stopnie, konfrontuję z zzaokniem, gdzie szaro i buro i myślę że się zaciął, że to już nie aktualne. Jakaś osoba naciska guzik, zeźlona że nie działa, że nie otwiera. Zielony on i zielona ona. Przyciskając, wchodząc w interakcję czerwienieją na moment oboje. Ona szarpie drzwi, które wydają się by zacięte by po chwili same się otworzyć, przepuścić, trzasnąć na nowo. Ściągam rower z wieszaka, ustawiam się, pociąg hamuje, wypuszcza, wychodzę.
Rozglądam się dokoła popijając jogurt i colę. Na dworcu nie pojawiają się żadne nowe osoby. Tak jakby żaden pociąg, oprócz tego naszego, na który wszyscy czekamy, miał już tu dzisiaj nie przyjechać. Jak wiele innych moich wrażeń, tak i to okazuje się błędne. Po 10 minutach podjeżdża pociąg kolei regionalnych do Wieliczki. Nowoczesny, opływowy, kolorowy. Nikt nie wysiada. Wsiadają dwie osoby z rowerami, które chwile wcześniej planowałem zagadnąć, czy aby przypadkiem nie jedziemy wszyscy w tą samą stronę i czy oni też, z tymi rowerami, po Pajero. Znów zamykane drzwi, znów gwizdek, znów tuk tuk tuk, pociąg odjeżdża a ja czekam. Liczę ile jeszcze minut, ile czasu na przesiadkę mi zostanie, gdy pociąg spóźni się o 10, 15, 20 minut. Dziewczyna siedząca na murku dzwoni do chłopaka. Mówi do niego kochanie, czy ja nie za wcześnie dzwonię? Czy ktoś Ci zrobił śniadanie? Ciężko zgadnąć czy to ciężko pracujący na nocną zmianę człowiek czy kochany, słodki obibok, który poimprezował lub po prostu lubi się wyspać i który kiedyś na pewno się zmieni, po ślubie będzie pracowity i dbający...Z troski w głosie tej dziewczyny można odczytać przyszłość, w której on się nie zmienia, dalej śpi do późna, otwiera piwo z kolegami a dzieci płaczą, ona płacze, pies szczeka, kot miauczy, w komórce szamocze się koza, ze zlewu wysypują się gary, z pralki woda wylewa się na łazienkę a listonosz przynosi kolejne wezwania do zapłaty...Człowiek człowiekowi wilkiem, zombi zombi zombi - jak to powiedział kiedyś jakiś mądry człowiek.
W końcu podjeżdża nasz pociąg. Notuje 25min opóźnienia. Wciąż będę miał czas na przesiadkę. Przepuszczam kilka osób z walizkami i jako ostatni wsiadam do wagonu nr 14. Zaraz przy przejściu jest wieszak na rowery. Zaczepiam przednie koło na haku, tylne umieszczam pomiędzy barierkami, żeby nie dyndało.
Szukam mojego miejsca. Znajduję go w drugim rzędzie przy oknie. Miejsce od strony przejścia jest zajęte. Cały pociąg wydaje się być wypełniony. Zawsze, gdy jadę pociągiem sam (tutaj w oczywistym znaczeniu bez znanego mi towarzystwa), zastanawiam się kto będzie siedział obok. Ładna dziewczyna, czytająca ciekawą książkę czy gruby, spocony facet, który zaśnie a ja zostanę uwięziony, wciśnięty, wgnieciony miedzy niego a okno i kaloryfer? A może po prostu miły gość, fan terenówek, z którym pogadam o tych samochodach, zwierzę się z wyprawy celem kupna a on wysłucha, doda otuchy a gdy wysiądziemy to walnie mnie w łeb młotkiem i zabierze pieniądze? Zamykam oczy i próbuję wymyślić dobre rozwiązanie. Nie wychodzi. Muszę jeszcze nad tym popracować. Sukces jest bowiem połowiczny. Tym razem trafia mi się chudy chłopina o wyjątkowo nieświeżym oddechu, rozmawiający co rusz przez telefon. Z tego, co udaje mi się usłyszeć (czyli generalnie ze wszystkiego) wnioskuję, że nie mówi po polsku, jest ze wschodu i skarży się współrozmówcom, że w telefonie nie działa mu internet. Musi więc dzwonić, niepokoić, odrywać od zajęć. Jak na złość rozmawia patrząc za okno, w moją stronę chucha i dmucha, pozornie interesuje się zewnętrzem. Widać bowiem, że wzrok ma pusty, niezainteresowany, skierowany gdziekolwiek. Patrzy za okno ale nie rejestruje, nie reaguje na zmiany, skupiony jest na rozmowie. Wyciągam książkę z myślą o czytaniu, chcę poznać dalszą część historii ale muszę się odwrócić, odłożyć na kolana, spojrzeć w inną stronę, na inne miejsca i na inne czasy. Przyklejam się do okna. Patrzę i ja, lecz skupiony, na kończące się po drugiej stronie szkła miasto, na domy ustępujące powoli miejsca puszczy i dziwię się że tam tyle bagien, że tam pokryte zielonym kożuchem mokradła. Nie znam puszczy z tej strony. Jeżdżąc na rowerze widzę asfaltowe alejki między drzewami, jadąc samochodem widzę ekrany. Z pociągu natomiast widać rozlewiska a między nimi koparki, wywrotki, buldożery. Fauna naszych czasów. Rwą stare tory, usypują nowe nasypy, ubijają tłuczeń, kładą nowe podkłady. Można się temu wszystkiemu doskonale przyjrzeć. Kolej stwarza świetne warunki do obserwacji. Pociąg jedzie z prędkością 34kmh. Informuje o tym wyświetlacz nad drzwiami, które to zepsute wciąż same się otwierają, zamykają, trzaskają a on wyświetla a to nazwę stacji a to temperaturę (32 stopnie) a to prędkość właśnie.
Za puszczą pociąg przyspiesza, przewija krajobraz, rozmazuje detale. Przez wagon przeciska się kelner oparty o rączkę wózka gastronomicznego. Wiezie herbatę i batoniki pchając to wszystko przed sobą. Samowar bucha, opakowania szeleszczą. Liczę na niego, cieszę się z jego przybycia, upatruję zamówienie. Daremne jednak to wszystko. Nie częstuje mnie bowiem niczym, nie spojrzy nawet, nie pyta czy ktoś wsiadł w Krakowie, czy ktoś jeszcze nie skorzystał, czy ktoś czuje głód, czy ktoś by się nie napił. Znikłby rychło za drzwiami, gdyby nie były przeźroczyste i samootwierające się. Znika więc dopiero za rogiem, za końcem wagonu się chowa a ja widzę go dłużej, większy mam żal za zostawienie mnie z moim głodem i nieświeżym współpasażerem, który co gorsza prawdopodobnie myśli sobie w tej chwili dokładnie to samo o mnie. Swojego smrodu się nie czuje ale mokry od potu podkoszulek już tak a mój mnie oblepia. Odkładam książkę do plecaka, mówię przepraszam, chciałbym wyjść. Idę do wagonu restauracyjnego, po drodze przebierając się w toalecie w zakupiony wcześniej podkoszulek z nadrukiem.
Pociąg to mój ulubiony środek lokomocji na średnich dystansach. Można się przespacerować, można zjeść, można wyglądnąć na świat, można spokojnie poczytać. Siadam przy stoliku, zamawiam żurek i pierogi. Po bokach widzę lasy i wsie. Naprzeciwko panią pakującą moje zamówienie do mikrofali. Za oknem nie ma ekranów, widać normalny świat. Przy budowie autostrady ktoś komuś posmarował, ktoś poprosił, żeby szwagier też zarobił. Są tam więc ekrany, które odgradzają drogę nawet od lasu. Ciąg ekranów, szpaler parkanów. Tam, gdzie oprócz szwagra jeszcze stryjek miał firmę sprzedającą te szpetne konstrukcje ekrany stoją w dwóch rzędach. Tutaj jest inaczej, kuchenka dzwoni, podają żurek i pierogi na firmowej zastawie:
Wszystko pożywne, choć pewnie niezdrowe i nie licząc paskudnej skóry, w którą owinięta jest kiełbasa, całkiem smaczne. Mówię sobie, że długa droga przede mną, że trzeba się posilić, trzeba zjeść też mięsko. Rozwijam je więc, próbuję jeść obdarte, odpycham widelcem skórę w róg talerza, oddalam od siebie ale to nie pomaga, przyprawia o torsje, odbiera apetyt. Zostawiam więc kiełbasę, odpuszczam, zadowalam się jajkiem, wypijam zupę, najadam się. Za oknem Rzeszów, Łańcut, Przeworsk, Jarosław i z każdą kolejną stacją przybywa chmur, które kłębią się, wypiętrzają, sinieją od spodu. Ula pisze do mnie, że sprawdziła rozkład, że mam wciąż kilkanaście minut, że odjeżdżam z peronu pierwszego, że to będzie pociąg do Horyńca-Zdroju. Ależ egzotyczna nazwa! - zachwycam się na samą wzmiankę - Chcę tam kiedyś jechać, chcę zobaczyć fragment kraju tak oryginalnie nazwany, snuję plany. Wracam na moje miejsce. Widzę, że wagon opustoszał ale nie o mojego współpasażera, który wciąż zasiada. Przepraszam go ponownie a on sięga po torbę, którą usadził już na moim miejscu, myśląc pewnie, że wysiadłem, że jechałem doinąd. Przechodzę nad jego nogami, susa daję nad torbą a on wstaje i usadawia się w innym rzędzie, nie chce dzielić przestrzeni. Wprawia mnie tym samym w zakłopotanie bo przecież sam mogłem siąść gdzie indziej, nie kłopotać go w pustym wagonie, nie trzymać się przydziału. Zapowiadają stację Jarosław, przypominają o wzięciu bagażu, przepraszają za opóźnienie. Bez skruchy w głosie, bez wyrzutów sumienia, przyzwyczajeni. Na porządku dziennym to wszystko i nikogo nie dziwi. Zerkam na wyświetlacz, który wciąż pokazuje 32 stopnie, konfrontuję z zzaokniem, gdzie szaro i buro i myślę że się zaciął, że to już nie aktualne. Jakaś osoba naciska guzik, zeźlona że nie działa, że nie otwiera. Zielony on i zielona ona. Przyciskając, wchodząc w interakcję czerwienieją na moment oboje. Ona szarpie drzwi, które wydają się by zacięte by po chwili same się otworzyć, przepuścić, trzasnąć na nowo. Ściągam rower z wieszaka, ustawiam się, pociąg hamuje, wypuszcza, wychodzę.