No to jestem już po pracy w domu i mogę dalej przedzierać się przez zdjęcia w poszukiwaniu tych, które pomogą opowiedzieć jakąś historię związaną z naszym wyjazdem tym, których z zabrakło. W tej części relacji pewnie będzie wiele luk, gdyż nie zawsze miałem możliwość robić zdjęcia i pewnie niektóre epizody zostały już zapomniane. Mam nadzieję że Ci, którzy pamiętają lepiej będą uzupełniać opowiadanie.
Tak więc po pożegnaniu Maydooma ruszyliśmy w okrojonym składzie w stronę Bóbrki.Droga szykowała się trudna, ale co to dla takich zawodowców:
Chwilkę później dołączył się do nas Wojtasny ze swoim niezniszczalnym leżakiem z 84 roku. Na prawdę pełen szacunek do tego samochodu. Pomimo iż jechaliśmy w dość zwartym peletonie, mieliśmy cb radia i każdy mniej więcej wiedział gdzie jedziemy to gubiliśmy się na każdym większym skrzyżowaniu:) Po jednej z takich zamotek Przemeq nadrabiając dystans zaczepił swoim Rolandem o jakiś pług. Wiedząc po jakich drogach się przemieszczaliśmy pewnie nie jeden pomyśli że musieliśmy przejeżdzać akurat przez pole karczochów, spieszę więc z wyjaśnieniem że była to normalna droga asfaltowa. Bez większych problemów dotarliśmy do Bóbrki gdzie ustawiliśmy auta jak w rzymskiej kohorcie:
i gdzie Gad zasugerował że skoro jego przekonano że potrzebuje grilla i żeby kupił to mnie można przekonać że potrzebuję przewodnika:) Ruszyliśmy więc na zwiedzanie:
Muzeum jak każde najpierw było ciekawe, potem męczące a na koniec zaczęliśmy zaglądać do każdej dziury czy przypadkiem nie ma tam jakiegoś jedzenia:
Tutaj Dzikson słucha jak pan mówi że to co się kiwa w górę i w dół to jest kiwon i pompuje ropę, ale tylko kilka razy na tydzień bo złoże jest na wyczerpaniu:
Zwiedzaliśmy jeszcze warsztat w którym bez problemu możnaby Raf'owi nie tylko linkę przełożyć z cinquecento ale i całą resztę:
Miły pan mówił też, co bardzo ucieszyło męską część widowni że w tamtych czasach również kobiety imały się ciężkich prac. Napędzały maszyny kręcąc kołem tudzież robiły inne rzeczy o których zapomniałem, albo których nie usłyszałem bo zostałem w warsztacie robić poprzednie zdjęcie
Tak a propos tych kobiet to padły tam zdania typu "napęd na cztery baby" oraz słowo babiarz, czyli kowal który posuwał babę czyli takie szpejo które przesuwało się w lewo i prawo - chyba:) Jak ktoś lepiej słuchał to niech napisze:)
Na koniec przeszliśmy do części wystawowej gdzie bawiliśmy się w odnajdywanie kombinacji kolorowych guzików które spowodują włączenie się syreny alarmowej
Tym gagatkom się chyba udało:)
Na ścianie wisiał obrazek ekipy na miarę naszej późniejszej drużyny do poszukiwaniu drzewa "Pinokio":)
A tutaj deska kreślarska, z której przy najmniejszym dotknięciu spadał ten zabytkowy pergamin wprawiając w przerażenie tego co to zwalił a w śmiech całą resztę. Ci którzy przyszli później, w tym ja od razu byli zachęcani słowami - "ej zobacz jakie fajne, poruszaj linijką" i potem hahaha:) Tutaj ofiarą padli Kamkiler a Altawiolistką:
Na koniec jeszcze Gad próbował natankować z antycznego dystrybutora :
I mogliśmy jechać dalej:
W końcu dotarliśmy do smażalni pstrąga w Przysłupie. Rychło w czas.Skończyły się już nawet ostatnie suchary jakie mieliśmy w aucie. Byliśmy tak głodni że zaczynałem myśleć że jeszcze troche i gąbka z siedzenia mi się zacznie wydawać ciekawym pożywieniem. Jakiś czas potem zerknąłem do auta Przemka i pomyślałem hmmmmm
No ale wracając do Przysłupa to w końcu zasiedliśmy przy stołach z widokiem na Połoniny:
Pani w okienku była bardzo miła ale nie dała żadnego upustu, powiedziała że nie liczy że tam jeszcze wrócimy i poleciła Gad'owi wziąć podwójną porcje bo jedną to się nie naje.Sól wyglądała tak samo jak cukier bo się jakoś zgranuliła i musiałem wkładać palec do wszystkiego co białe żeby rozpoznać. Tak czy siak głód został zaspokojony i pojechaliśmy dalej. Tyle co dotarliśmy do Wetliny , Przemeq kupił wino bieszczady i naszykował nam się kolejny postój:
Osmonovowi auto zaczęło kurzyć na biało. Była chwila zwątpienia i nawet plany objazdowe, ale w końcu udało mi sie przekonać wszystkich że już niedaleko i że jedziemy dalej wyznaczoną trasą. Niestety szybko się okazało że tymi słowami się skompromitowałem bo po kawałku przyzwoitego asfaltu pod kołami znaleźliśmy się w tym oto miejscu:
Zakaz wjazdu i podpis "droga zakładowa". Radości oczywiście nie było końca. Każdy nie mógł się wręcz doczekać jak to wjedziemy nielegalnie do jakiegoś ciemnego boru z niedźwiedziami z którego nie wiadomo czy jest jakiś wyjazd...Na szczęście byli tam rowerzyści górscy którzy powiedzieli że nie ma na trasie szlabanów i chociaż nie polecają trasy to teoretycznie można nią przejechać. Więcej nam nie trzeba było - pojechaliśmy:) Z tego fragmentu niestety nie mam zdjęć bo byłem zbyt przestraszony rykiem niedźwiedzia i przeskakującą przed maską sarną - ręce mi się trzęsły i zdjęcia wyszły zamazane.
A sorry, jednak mam jedno zdjęcie. To mniej więcej połowa tej drogi i krótki postój na zwarcie szeregów: ( w dole płynął sobie San i było ogólnie pięknie. Szkoda tylko że już tak ciemno o tej porze )
Czekam na filmik od Żywika z naszymi okrzykami na końcu trasy - zwycięstwo, uratowani! cywilizacja!:) Radości nie było końca, a Raf nawet stwierdził że za łatwo nam poszło i postanowił dla odmiany urwać linkę sprzęgła. Trzeba było przepakować bambotle do mojego auta a Rafa z pasażerką do Gad'a:
W międzyczasie Jarmarek odwalił kawał dobrej roboty i spotkał chłopa pod sklepem który udostępnił nam łąkę do zamieszkania. Miejscówka była nad samym jeziorem i w nocy wyglądała jakby nie miała wad. Pierwszy poślizg sandała na krowim łajnie ostudził troche entuzjazm, ale zaraz potem zapłonęło ognisko, otworzyły się puszki i butelki i było znowu pięknie.
Idę się napić coli. Zaraz będę wyszukiwał zdjęcia i opisywał dalej:)