Tulcea - Murighiol - Babadag - Mamaia - Eforie Nord - Costinesti - 240km

Wstajemy znów wcześnie rano i po rzucie okiem na postój taksówek, gdzie pośród Dacii jest także matiz (!)

ruszamy w kierunku miejscowości Murighiol, czyli w samo serce delty Dunaju. Droga jest kontynuacją wspaniałej szosy z dnia popszedniego. Znów pustkowie, równa droga pełna szybkich zakrętów i piękne widoki za oknem:

Jakiś kilometr za tą małą mieściną jest skręt w lewo i drogowskaz Debarcadero ( czyli chyba przystań ). Kierujemy się tam w poszukiwaniu łodzi która zabrałaby nas na przejażdżkę wgłąb delty. Po kilkuset metrach docieramy do takiego miejsca, które chyba jest przystanią ( hasło "super offer" podziałało na wyobraźnię:) )

a w którym nasz peżocik przykuł uwagę miejscowej kury:

Z pośród bogatej oferty tras do wyboru decydujemy się na tą najkrótszą. Za 230zł mamy być wożeni przez 3h kanałami i jeziorami delty. Ostatni rzut okiem na peżocine porzuconą w tym podejrzanym i nie do końca urokliwym miejscu:

i płyniemy:)

Szybko okazuje się że nasz marna łupina jest najwolniejszą jednostką na tych wodach, każda przepływająca szybka łódź zagraża naszej stabilności a na dodatek silnik ledwo pyrczy i wydaje się że ma już dość. Problemem okazuje się niedobór paliwa, który zostaje rozwiązany na pobliskiej pływającej stacji benzynowej:

Nasz miły sternik:

, niewładający żadnym znanym mi językiem ( Ula była zbyt nieśmiała aby zagadać do niego po rumuńsku ) tankuje paliwa za 60Lei i silnik budzi się do niemrawego ale jednak życia:


Kilka fotek z wyprawy:

Delta Dunaju jest jest obszarem występowania niezliczonych gatunków ptaków. Tutaj czapla biała:

Warto pojechać do Rumunii chociażby tylko aby przejechać się tą łódką ( no może ewentualnie jakąś szybszą jej wersją )




Po 3h pięknego rejsu w słońcu ma się jednak dość i z radością witamy stały ląd. Kierujemy się skrótem na Babadag, który miejscami jest znów tragicznie dziurawy, aczkolwiek na większości trasy da się całkiem przyzwoicie jechać. Po drodze znów jest bardzo klimatycznie:


Dojeżdżamy do miejscowości Babadag, w której nie ma niestety nic ciekawego. Nie czytałem co prawda książki "Jadąc do Babadag" Stasiuka, ale nie za bardzo mogę sobie wyobrazić po co on by tam chciał jechać:) To chyba klasyczny przykład tego że dążenie do celu może być o wiele bardziej ciekawe niż sam cel...Niemniej jednak fotkę trzeba było cyknąć na pamiątkę:

Droga od tego momentu znów jest rewelacyjna, z miejscowymi tylko rozkopanymi fragmentami

Pędzimy w niezłym tempie aż do Mamai, gdzie mamy nadzieję znaleźć jakiś camping o przyzwoitym standardzie. Te nadzieje niestety okazały się płonne. Jako że dzień był świąteczny Rumuni tłumnie wylegli gdzie się dało, rozpalili niezliczone ilości grilli i zastawili każdy camping szczelnie samochodami...

Szybkie rozejrzenie się dookoła uświadomiło nam że nie mamy czego tam szukać. Wybór padł więc na miejscowość Costinesti, która jest ulubionym miejscem wypoczynku młodzieży. Ruszyliśmy więc na południe. Gorąc robił się coraz większy. 30 stopni już dawno było przekroczone i powoli zacząłem odkrywać że jazda cały dzień z otwartym szyberdachem może skończyć się udarem. Jako że przy okazji zgłodnieliśmy okropnie zatrzymaliśmy się w miejscowości Eforie Nord, gdzie zjedliśmy pyszny obiad nad brzegiem morza za przystępną cenę.

W końcu poczuliśmy trochę wakacyjnego klimatu:


W końcu dotarliśmy do Costinesti, gdzie zaraz po wjechaniu do miasta podszedł do nas jakiś miły dziadek niosąc tabliczkę z napisem "cazare" i zapytał:
Cazare doriti?
my oczywiście że
- Da, dorim! Cat costa?
-60 Lei pe camera
-Putem sa vedem?
-Da
I tak oto zamiast szukać campingu ( który i tak okazał się nieczynny ) zamieszkaliśmy w samym centrum miasta za 30zł od osoby:) Co prawda nie był to kurort najwyższych lotów:

i przy plaży kręciło się obleśne psisko

niemniej jednak było tam coś a la deptak:

i plaża była całkiem przyzwoita:

Zaczęliśmy więc odpoczynek i w końcu mieliśmy zasłużone wakacje!:)
Reszta opowieści jutro, bo jestem wykończony. Jest jeszcze nie mało do opowiedzenia:)