
Dzień przywitał nas znów piękną pogodą. Dzień wcześniej umówiliśmy się z ekipą Heltera na 9:30 na deptaku więc około 8:30 już było na korytarzu słychać pierwsze głosy budzących się do życia forumowiczów. Wszystkich poza Rafim, którego znowu zapomnieliśmy poinformować o wcześniejszym wyjściu. Gdy więc my zabieraliśmy się do wyjścia on dopiero smarował kanapkę. Chwilę oczekiwania wykorzystaliśmy na wymianę spostrzeżeń odnośnie noclegu. Okazało się że większość pokoi nie była jeszcze wykończona. U nas brodzik w ogóle nie był przymocowany do podłogi a u Gadziny bodajże zamiast brodzika z podłogi wystawała rura pcv. Nie licząc tych detali było miło, schludnie i estetycznie.
W końcu można było przyjrzeć się sąsiedztwu. My mieliśmy widok na siedzibę policji i straży pożarnej, pozostała część ekipy na więzienie:

Panowie za kratami raźno do nas machali, przez co początkowo krępowałem się robić zdjęcia. Pojawiły się podejrzenia że ich uśmiech nie był szczery a zwiastujący kolejne mordy jak tylko skończy się im odsiadka. Cyknąłem więc jedną fotkę wykorzystując moment gdy nikt nie patrzył i i zanim zdążyli mnie zapamiętać udałem się na dół czekać na Rafiego. Wesołe gaworzenie trwało dalej i tylko Dzikson był jakiś małomówny i zamknięty w sobie. Pytanie o tygrysa wisiało w powietrzu niewypowiedziane przez dłuższą chwilę. W końcu Józek pokazał nam klucz do ich wspólnego pokoju. Doczepiony był do niego breloczek. Metalowy, okrągły, z tygrysem...
Śmiechu było co niemiara aż ktoś zauważył że pali się wór na śmieci. Dziwna sprawa, ale zapalił się żar z grilla który ktoś tam wrzucił. Kto by pomyślał? Ważne że szybko udało się pożar ugasić

i mogliśmy wybrać się na miasto:

Ula biedna stoi bez pary bo ja robię zdjęcie.
Na końcu deptaku, przy molo czekał już na nas HelterSkelter, którego zdjęcia nie mam bo wszystkim bardziej spodobało się to różowe drzewo:

Padła propozycja aby wyruszyć w rejs widokowy za 2 euro. Przyjęta została niejednogłośnie i ktoś się chyba wykruszył niemniej jednak wypłynęliśmy chwilę później i była to jedna z fajniejszych atrakcji na naszym tripie:

Miasto od strony wody wyglądało po prostu wspaniale:

Kapitan, początkowo cichy, w miarę rozwoju sytuacji rozgadał się na tematy przyrodnicze a także socjalnie co widać po jego bliższym spoufaleniu się z Gadziną

Z ciekawostek jakie nam przedstawił nadmienię tylko że woda w jeziorze jest przejrzysta na 22m. Macedończycy bardzo dbają o jezioro. Niestety nie można tego samego powiedzieć o Albańczykach. Podczas gdy ci pierwsi montują oczyszczalnie, kolektory i tym podobne urządzenia to ci drudzy biorą pieniądze z unii do kieszeni a ścieki spuszczają gdzie popadnie. Gdy ci pierwsi przestają odławiać pstrąga ohrydzkiego aby miał szansę odbudować populację ci drudzy łowią go dynamitem. Takie tam sąsiedzkie niewielkie nieporozumienia, którymi nikt na statku specjalnie się nie przejmował:

Chwile potem łódka weszła w wiraż

za którym wyłoniły się kościoły mające parę tysięcy lat


Agata ucieszyła się że takie stare zabytki jeszcze stoją i można je oglądać z łódki, Rafi natomiast zamyślił się na temat przemijania i tego co po sobie zostawi

Jako że nie sypnęliśmy grubym groszem to i wycieczka nie była długa. Jeszcze ostatni rzut oka na miasto:

i poszliśmy się stołować

do knajpki w której świeżo wyciskany sok z pomarańczy był od razu gazowany. Widać technologicznie są dużo przed nami. Gad z Józkiem oglądali jakieś zberezeństwa, przez co wszyscy po lewej stronie postanowili zamknąć oczy.
Jako że posiłek się przedłużył to przesunęliśmy godzinę wyjazdu na 12:30 i poszliśmy na szybki spacer po klimatycznym miasteczku:



gdzie Józek z przykrością stwierdził że ze tego Yugo już ktoś wyszabrował lusterko

a Agata dała do zrozumienia że do 205 wcale taka przywiązana nie jest bo tak na prawdę liczy się tylko kolor:

Odżyły też wspomnienia z dzieciństwa w PRLu:

i poszliśmy oglądać te wielotysiecznoletnie zabytki wokół których uwijali się jak w ukropie robotnicy dobudowujący nowe elementy. Mimo wszystko było ładnie:

a we wnętrzu Ula zainteresowała się mozajką

Natchnieni spokojem i myślami o wiekach naszej cywilizacji dotarliśmy znów do naszego noclegu, gdzie jednak spokojnie nie było. Dziewczyny piszczały i biegały chaotycznie szukając schronienia. Co poniektóre miejscowe kobiety pewnie pospiesznie zakładały już burki i połykały klucze do pasów cnoty słysząc te dźwięki.
-aaaaaaa! potwór w białych slipach! - słychać było zewsząd

Potem jednak strach ustąpił miejsca nieśmiałemu zaciekawieniu

I sytuacja powoli wróciła do normy

czyli trzeba było zając się sztorcowaniem samochodów na dalszą drogę. Józek przed wyjazdem założył nowy wypasiony mieszek najnowszej generacji który rozpadł się po jednym dniu i trzeba go było owinąć pałertejpem. Mi Gadzina dorobił włącznik do wentylatorów z lampki nocnej Dziksona a Morfeusz zajął się polerowaniem klapy. Po obwieszczeniu sukcesu na każdym polu wybraliśmy się w dalszą drogę, gdzie jeszcze na stacji napotkaliśmy na taką miejscową 205tkę:

Trasa z Ohridu do granicy to pierwszy kręty odcinek który wreszcie dał nam odczuć prawdziwą radość z jeżdżenia samochodami. Zakręty pokonywane na dużej prędkości nie dawały szans na delektowanie się widokami więc zrobiliśmy jeszcze pamiątkowy przystanek widokowy:

na którym Morfeusz wyciągnął znów szlifierkę i ku zdziwieniu osób postronnych zabrał się za dalszą polerkę klapy:

Na szczęście wyjątkowo nie był w samych majtach więc na zdziwieniu się skończyło.
W końcu dotarliśmy do granicy. Albania! Wreszcie! Na tym małym przejściu widok tylu samochodów był dla celników prawdziwym szokiem. W końcu zmobilizowali nie tylko pracownika w budce a także drugiego który wcześniej zajmował się drzemką nad kawą i zabrali się za naszą odprawę

Myśląc że to jest jedyne przejście ja spokojnie ustawiłem się po drugiej stronie w oczekiwaniu na resztę:

Po tym jak w końcu wszyscy przejechali nie ujechaliśmy 200m jak zza zakrętu wyłoniło się kolejne stanowisko celne, tym razem albańskie...Znów 40min czekania. A można było od razu jechać i wcześniej zacząć się odprawiać...No nic, po tym jak kilka pierwszych samochodów przebiło się i przez drugie przejście już nie czekaliśmy na resztę tylko od razu pojechaliśmy na najbliższą plażę po albańskiej stronie :

gdzie majtkowy potwór miał swoją kolejną odsłonę:

oraz ze znaleziskiem z dnia jeziora:

Wjazd do Albanii i pierwsze kilometry po tej stronie granicy pokazuje że albania jest całkiem innym krajem niż te do których jesteśmy przyzwyczajeni. Niby wszędzie pełno mercedesów

ale jednak wygląda to wszystko trochę inaczej:




Jednak z całą pewnością nie ma lepszego krają na takie spontaniczne dzikie wyprawy. Powoli wjeżdżaliśmy w coraz wyższe góry. Kręte drogi, wspaniałe widoki i coraz rzadziej występujące na poboczach wysypiska śmieci powoli wprowadzały nas w docelowy, rajdowo tripowy nastrój:



Ale o tym już później bo znów muszę jechać kosić trawnik na wsi...