Przecieram oczy ze zdumienia, widząc, pierwszy raz od dawien dawna to forum w stanie życia a nie odrętwiałej wegetacji i rozkładu:) Po tym, gdy po ostatnim, greckim tripie, poziom aktywności uczestników sięgnął dna, wydawało się że to koniec. Serce rośnie że ktoś jeszcze potrafi napisać kilka składnych zdań na forum zamiast kliknąć lajka na fejsie czy podpisać zdjęcie komentarzem "ładnie wyglądasz, to nowe rękawiczki? Ten telewizor w tle to 3D?". Tym bardziej cieszę się że było nam dane uczestniczyć w całym tym wydarzeniu i poznać tylu nieznanych nam wcześniej ludzi.
No właśnie, na zlot wybieraliśmy się niepewni tego, co na nas czekało. Anita, koleżanka, którą tym razem zabraliśmy ze sobą pytała:
- Z kim jedziecie?
- No tak jak zawsze - odpowiadaliśmy bez zastanowienia - z ludźmi z forum 205.
- A, czyli znacie tam wszystkich? To te osoby, z którymi jeździcie co roku na wakacje?
- Hmm, właściwie , jakby się tak zastanowić to prawie nikogo tam nie znamy...
- :/
Szyba w tym czasie prowadził potajemny wywiad środowiskowy. On ma Facebooka. Występuje tam co prawda jako człowiek w kartonie na głowie ale ma dostęp do informacji poufnych. Nie raz potrafi dokonać imponujących odkryć:
- Młynu, jeden gość, który wybiera się na zlot wrzucił fotkę z laską topless, leżącą obok na leżaku
- Nieźle, ta laska też się wybiera na zlot?
- Chyba nie.
Innym razem
- Młynu, na liście zlotu występuje dwa razy Emilia
- Jak to?
- Emilia to Panna Miłosza, organizator chyba o tym nie wie
- Nieźle, skąd ty wiesz?
- Wpisz sobie w google PannaMiłosza to zobaczysz.
- oooo! Nieźle!
Pomimo pewnej dawki informacji nadal można śmiało powiedzieć że jechaliśmy w nieznane. Pogoda również była jedną wielką niewiadomą. Nawet pomimo tego iż prognoza od jakiś dwóch tygodni się nie zmieniała i niezmiennie zapowiadała na sobotę śnieżyce. Sprawdzałem ją codziennie, nawet kilka razy. Patrzę na onet, patrzę na meteoprog, patrzę na tvn. Wszędzie mówią to samo - w sobotę będzie sypało. Wchodzę na forum, wyrażam obawy, widzę odpowiedź że będzie pięknie, czarna droga, jechać śmiało na letnich oponach. Do końca więc biłem się z myślami co robić. Brać 205 na letnich oponach? Wyboru nie ułatwiało samo kombi, które przez ostatni tydzień dwa razy odmówiło odpalenia. Za każdym razem ulegało jednak presji młotka. W końcu przekonał mnie Szyba:
- Fenkju, czym jedziesz?
- Cabrio, myślę że nawet jak popada trochę śniegu to drogi i tak będą czarne.
- No dobra, przekonałeś mnie, muszę jechać kombi. Jak owiniesz się o drzewo to będę Cię wyciągał.
Kupiłem więc nowy rozrusznik, wrzuciłem do bagażnika obok skrzynki z narzędziami i wyruszyliśmy. Droga przez Skawinę i Wadowice była paskudna. Małopolskie wsie napawają mnie, raz po raz, obrzydzeniem. Nigdzie indziej nie ma tak zaśmieconego brzydkim budownictwem krajobrazu. Domy ciągnące się przez 50km wzdłuż drogi, domy porozrzucane po polach, domy porozrzucane pod lasem, w lesie czy na polanach. Wszędzie domy. Zbudowane bez ładu, składu czy jakiejkolwiek myśli urbanistycznej. Na śląsku jest nieco lepiej. Jemy obiad w karczmie przy rondzie, oglądamy tamę w Międzybrodziu i dojeżdżamy do Ustronia o 17:03.
Wita nas Grzesiek, kilka kolejnych osób podaje nam rękę
- Jestem Sławek
- Ja Sebastian
Więcej niż jedna osoba o imieniu na tą samą literę. Będzie ciężko. Zapoznając się z Jackiem zapominam już pierwsze dwa imiona. Witam się więc raz jeszcze, w odwrotnej kolejności. Chyba mam altzheimera. Gdybym się trzeci raz zapytał kto jak się nazywa to być może bym zapamiętał. Nie robię tego jednak aby nie wyjść na świra. Zamiast więc pytać raz po raz, idziemy na górę zobaczyć gdzie mieszkamy. Szyba daje nam klucz i wprowadza do pokoju. Jest ogromny, ma przedpokój, dwa łóżka i sporą łazienkę w której śmierdzi jak z szamba. Trzeba wziąć oddech zanim się wejdzie i szybko zamknąć drzwi żeby fetor się nie rozprzestrzeniał. Wychodzimy prędko na powietrze. Skromna jak na tą chwilę ekipa jest już gotowa. Siedzą w samochodzie. Wyruszamy w kierunku browaru na końcu stawki. Docieramy bez przygód chociaż przez dłuższą chwilę kluczymy po mieście. Myśląc że Grzesiek chce nam pokazać miasto nocą, nie protestujemy gdy drugi a potem trzeci raz przejeżdżamy tą samą ulicą. W końcu parkujemy na dużym parkingu pod pałacem. Zostawiamy samochody i idziemy po drewnianych schodkach na górę. Na szczycie czekają na nas Bananowce. Witam się z Bananem, próbuję powitać, zwyczajowymi cmoknięciami w policzek, Aśkę Banan. Wysoki kołnierz raz po raz utrudnia zadanie. W końcu się udaje. Z nieznanych nam przyczyn zamiast do browaru kierujemy się w górę stoku. Na szczęście Helter popełnił ten sam błąd i dzięki temu udaje nam się go spotkać. Gdyby nie to, możliwe że szwędałby się po parku jeszcze kilka godzin.
- Cześć Helter, co wy się tak ustawiacie na posterunku co kilkadziesiąt metrów? Kawałek niżej czekał Banan, teraz ty, jest tam jeszcze ktoś na górze? - pytam - jak żywe stacje na drodze krzyżowej albo alfonsi w Barcelonie.
- Nic mi na ten temat nie wiadomo ale możesz sprawdzić
Rozglądam się uważnie ale nikogo więcej nie widzę. Jest za to rower z wikliny. Sławek próbuje na niego wsiąść ale szybko się poddaje. Wiklina trzeszczy na mrozie no i brakuje mu zimowych opon. Kierujemy się pod bramę browaru. Zamknięta.
Ktoś próbuje szarpać za druty, ktoś inny popycha butem zawias. Nic z tego. Kłódka brzęczy w mroku nocy. Szyba sieje defetyzm.
- Jak robiliśmy zlot maluchów to też muzeum miało być otwarte. Potem się dopiero zorientowali że w święta nie pracują.
- Dokładnie tak - wtrącił ktoś inny - człowiek dzwoni, odpowiadają mechanicznie że jaki to dzień? piątek? dzień jak codzień, przyjeżdżajcie. Potem zapominają o sprawie i idą na marsz.
Z tych owocnych dyskusji wyrwała nas jakaś postać otwierająca drzwi w cieniu i poruszająca się w kierunku środka dziedzińca. Idzie, drepta powoli ale stabilnie. Nadzieja pojawia się w naszych sercach. Przystaje, schyla się, jakby czegoś szukał pomiędzy kamieniami. Pojawia się zwątpienie.
- Może wyszedł nas przepędzić tylko upadł mu paralizator i teraz szuka?
- Ja myślę że jednak nam otworzy - powiedział pierwszy tego wieczoru pozytywny głos, który o dziwo miał rację. Pan podszedł do bramy, otworzył ją, wpuścił nas, rozglądnął się dookoła po czym zamknął ją ponownie. Na szczęście my już byliśmy po dobrej jej stronie.
Pierwsze co rzuciło nam się w oczy to pokrywa kadzi, pełniąca rolę monumentu tematycznego:
- Można wyjść na ten zabytek? - pytam nieśmiało aczkolwiek z nadzieją
- Zawalić się nie zawali ale o tej porze, przy tej mżawce, może być ślisko - przestrzega mnie
Pomny tych słów wskakują na ten element bez zastanowienia, wspinam się na szczyt i wskakuję do środka przez okrągły otwór. Bardzo szybko orientują się że mogę stamtąd nie wyjść. Kwadratowy otwór na dole wydaje się być ciasny. Co gorsza trzeba się w jego stronę czołgać.
- Pięknie, Ula mnie zaraz zabije jak wyjdę stąd umorusany i potargany...
Próbuję więc wyjść tym samym wejściem, którym się tam dostałem. Nie jest to łatwe. Jest tam ciasno i wyżej niż mi się wydawało. Dobrą chwilę zajmuje mi znalezienie na dnie kamienia z którego wybijam się i wyczołguję na powierzchnię. Uff, skąd ja mam takie pomysły?
Po szybkim rekonesansie wchodzimy do środka. Drzwi, kilka schodków i jesteśmy w dużej sali ze stolikami. W witrynach stoją, podświetlone od dołu, butelki oklejone przaśnymi etykietami z różnych okresów historycznych. Pan prowadzący mówi nam o niebezpieczeństwie związanym z przebywaniem w browarze. Wtykając nos nie tam gdzie trzeba można udusić się amoniakiem albo dwutlenkiem węgla. Robimy więc fotkę na podstawie której później będziemy mogli się doliczyć towarzyszy podróży:
i ruszamy na wycieczkę:
W pierwszej sali było mini muzeum z witrynami, plakatami i fisharmonią:
Były też kufle:
Helter mógł się strapić na myśl że takich młodzieńców jak ten z 1865 roku już nie ma:
Są za to inni, mniej pokazujący dłonie i lubiący naklejki ze swojskim logiem rzeszy:
a gdy doszliśmy do makiety browaru:
Pan prowadzący wskazał na drewniane beczki w środku tego domku, którego akurat nie ma na tym zdjęciu, po czym zaczął swoją opowieść biologiczną
- Tutaj, jak się przyjrzycie, zobaczycie browar bardzo podobny do tego dzisiejszego. Niewiele się zmieniło. Różnica jest w beczkach. Dzisiaj nikt już nie używa drewnianych. Mają swoje plusy, mogą nadawać aromatu ale ciężko je doszorować. Nawet Ludwikiem. Branża browarnicza została opanowana przez traumę drobnoustrojową. Kto mi powie ile drobnoustrojów jest w tej pani - mówi wyciągając Ulę na środek sali.
- Pani wie ile ma pani w sobie drobnoustrojów?
- Pięć!
- No trochę więcej
- pięćdziesiąt milionów - pada głos z sali
- sama gałka oczna ma ich 120tys - podpowiada
W sali rozlega się szum, ludzie się naradzają, inni drapią po głowie, ktoś wyciąga z kieszeni stary kwit z marketu. Odpowiedź nie pada.
- 80 bilionów! - udziela ostatecznej odpowiedzi pan prowadzący - tyle jest w nas bakterii i innych organizmów.
- Fox, wiedziałeś o tym że Ula jest pełna mikrobów? Jeśli nie to chyba na tej podstawie można anulować małżeństwo jakby co:) - podpowiada radośnie, pełny życzliwości Bananowiec.
- Wróćmy jednak do meritum sprawy - dyscyplinuje nas miły pan - Mówiliśmy o drobnoustrojach. Są ich całe tabuny i zalęgają się w drewnianej beczce. Potem nie chcą z niej wyjść, gnieżdżą się i mnożą. Proponuję zrobić eksperyment. Kupcie sobie kiedyś na targu łyżkę drewnianą, widelec czy gałkę do tłuczenia prosa. Zróbcie jej zdjęcie po czym zacznijcie używać przez długie dnie i noce. W końcu spróbujcie to doszorować. Szorujcie w pocie czoła a gdy już wam się będzie wydawało że lśni i pachnie to zróbcie temu raz jeszcze zdjęcie i porównajcie z tym oryginalnym. Gwarantuję że będziecie zaskoczeni.
Po rozwiązaniu zagadki drobnoustrojowej nie pozostało nam nic innego jak zagrać pieśń tryumfalną. Chciałem się tym zająć ale kiepsko mi szło. Okazało się że granie oraz pompowanie nogami miechów fisharmonii to zajęcia dla osoby umiejącej wykonywać obie te czynności jednocześnie. Helter poradził sobie z tym doskonale.
Jako że brakowało w sali siedzisk to owacja była na stojąco. Zgasiliśmy za sobą światło i przemieściliśmy się do kolejnego pomieszczenia.
Były tam kadzie oraz rynna z kurkami. Początkowo wydawało mi się że wszystkie te urządzenia są miedziane. Okazało się jednak że są w ten deseń pomalowane. Jedno nie wyklucza oczywiście drugiego ale jednak pewne rozczarowanie pozostało.
Dowiedzieliśmy się tam że w krajach piwoszy moc tego trunku określają nie procenty a Balingi. Łatwo przeliczyć jedno na drugie. Balingi dzielimy przez pół po czym od wyniku odejmujemy jeden. Prosta matematyka. 18 Balingów na pół to 9, odejmujemy 1 i mamy wynik procentowy - 8%.
Dowiedzieliśmy się co to jest brzeczka, gdzie co się gotuje, gdzie co się miesza i gdzie się co filtruje. Kilka osób jeszcze raz liczyło na palcach czy przedstawione wyniki rzeczywiście się zgadzają a reszta udała się już dalej. Przez niski tunel pod kotłem i na zewnątrz, do sąsiedniego budynku:
Tutaj wytłumaczono nam różnicę pomiędzy Lagerem (dolna fermentacja), Ale'm (fermentacja górna) oraz Lambikiem (fermentacja taka jaka się uda czyli spontaniczna)
- Lagery są lekkie, nie wymagają myślenia, są idiotoodporne. Te z góry to już inna beczka. Są ciężkie i przenoszą takie aromaty jak zapach podwórka, skóry, końskiej derki...
- :/ ?
- Poleci mi pan swojego dilera? Towar musi być dobry - zagaduje wesoło Grzesiek.
Rzeczywiście dobór porównań może zaskakiwać. Lambiki za to są kwaśne.
Po przyswojeniu tych informacji oraz oglądnięciu niebieskiej lampy do wybijania komarów zeszliśmy na dół. Pięć pięter pod ziemią znajdywały się kadzie, w których, otoczone wszechobecnym grzybem, dojrzewały piwa:
Patrząc na ściany i sufit można podejrzewać że kiełbasy, sery, stopy a nawet cała osoba, która by się tam zasiedziała, mogłaby w tych warunkach szybko i efektownie dojrzeć.
Każdy zbiornik zaopatrzony był w niewielki kranik.
Przeszło mi przez myśl aby zrobić z niego użytek:
- Fenkju nadstaw usta a ja odkręcę to pokrętło - mówię do Szyby licząc na jego kooperację
- Mógłbym ale jeśli okaże się że to zbiornik pod ciśnieniem to mogę wtedy wypić 5l piwa w 0,7sek i wyjdę stąd nawalony
- To źle?
Nie było nam dane dokończyć tej rozmowy. Pan zaczął gasić światła w kolejnych pomieszczeniach. Zrobiliśmy jeszcze krótki postój przy dużym filtrze na korbę po czym, pomni ostrzeżeń o możliwości uduszenia się:
wystyrmaliśmy się na górę. W drodze powrotnej udało mi się jeszcze zrobić Anicie zdjęcie, na którym długo jej musiałem potem szukać:
Ostatnim etapem wizyty byłą degustacja oraz opowiadanie o zdrowotnych walorach piwa:
Wiemy już żeby w czasach zarazy pić piwo zamiast wody. Wiemy że stout z papryką ma działanie antynowotworowe a opijanie się piwem wcale nie jest alkoholizmem ani nie prowadzi do piwnego brzucha.
- Piwny brzuch, tak ładnie nazywany przez niektórych, to mit - mówi pan z przekonaniem. Jak ktoś zamiast się ruszać, się stresuje, mało śpi lub ma tuczną wadę genetyczną to jest gruby. To nie kwestia piwa.
Chyba wszyscy byli zadowoleni:
No może poza Helterem, który przyznał się nieopatrznie że jest kierowcą. Zamiast piwa dostał do poczytania broszurę:
Wyszliśmy z podziemi objuczeni butelkami w sześcio i więcej pakach. Niektórzy raczyli się wieloletnim, ekskluzywnym porterem z ładnej butelki ubranej w tubę z makulatury.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze stację na której niektórzy jedli zapiekanki, Helter się szwędał a my przesiedzieliśmy cały czas w samochodzie słuchając utworów niesłyszanych od późnych lat 80tych.
Wyjeżdżając ze stacji, zaraz za cabrio na łódzkich rejestracjach, kolejny raz ulegam wrażeniu że w tym samochodzie siedzi pięć osób a nie trzy. 205 jest tak małym samochodem że osoby siedzące z tyłu, razem z tymi z przodu, wyglądają jakby siedziały w jednym rzędzie. Efekt jest taki że wydaje się że wszystkie 3 osoby siedzą z tyłu. Mózg dopowiada że jeszcze dwie muszą być z przodu, bo jak to tak żeby przednie fotele niepozajmowane były, no i mamy galimatias gotowy. Nie idzie się ich doliczyć. W drugim samochodzie wydaje się za to jakby jechał w nim tylko kierowca. Potem okazuje się że na miejscu pasażera siedzi dziecko. Wszystko to sprawia że nie jesteśmy w stanie policzyć ile nas jest i ze zdziwieniem odkrywamy że większość osób, wbrew obliczeniem, spotykamy dopiero w pensjonacie. Powitania są wylewne choć nacechowane lekką nutką nieśmiałości. Ktoś wyciąga wódkę, ktoś inny ogromny gar flaków. Z kilkoma osobami robimy rekonesans po piwnicach. Znajdujemy tam ogromne felgi i stoły pełne czapek He-He. Wracamy do sali, gdzie Helter przyniósł gitarę. Na widok tego instrumentu młodzież bierze nogi za pas, kilka osób zaczyna rozmowę o renault 5 turbo a ja idę spać bo już grubo po północy.
Jak czas pozwoli to postaram się wrzucić resztę fotek z podpisami do końca tygodnia.