Auto marzenie. Roland Garros Cabrio
: 27 lut śr, 2013 7:30 pm
Witam,
za namową kilku forumowiczów postanowiłem założyć wreszcie temat o mojej Laluni jaką jest Rolland Garros Cabrio.
Ale od początku. We wrześniu 2011 roku stałem się posiadaczem pewnego autka (nieszczęścia), Peugeota 205 GT, które według opinii kilku osób, ani nie jest GT, ani nie jest GR (jak twierdzi ubezpieczalnia). Autko posiadało silnik 1.4, krótką skrzynie, 5 drzwi i szereg bolączek. Jakby nie patrzeć to dzięki niemu zacząłem poznawać 205 i poszczególne modele, między innymi wersję cabrio i zrozumiałem że jest to najładniejszy kabriolet w historii który zapragnąłem kiedyś mieć.
Czas mijał a ja prowadziłem niekończącą się batalię ze swoim nabytkiem, wymieniłem jedną rzecz, psuła się inna, coś chciałem poprawić, to obracało się to przeciwko mnie, trwało to blisko półtora roku. Mimo to trzeba było przyznać jedną rzecz peugeotowi , niezależnie jak mocno zepsuty, zawsze jeździło mi się nim wyśmienicie. Auto stanęło z wielu powodów w październiku zeszłego roku i z wielu powodów zostało ruszone dopiero niedawno, dzień po zakupie auta o którym będzie już temat właściwy.
Peugeot niektórym znany z działu sprzedam, gdzie ukazało się ogłoszenie umieszczone na otomoto. Autko na niemieckich blachach, model Roland Garros Cabrio, 1993 rok produkcji, stojące pod Poznaniem, cena 1650zł, w pełni sprawny, bok pognieciony, dach lekko popękany, szyba w dachu pęknięta (stan wg zdjęć i słów sprzedającego).
Sobota 9.02.2013, bardzo szczęśliwa, mroźna, nawet bardzo, ale rozgrzewał mnie fakt stania się posiadaczem swojego marzenia, Rolanda Garrosa w wersji Cabrio.
Przerażony, zapożyczony, z dużą dozą braku przekonania ruszyłem w podróż pod Poznań. Na miejscu okazało się że facet jest handlarzem, ściąga kilkanaście aut tygodniowo, na placu ma 30 furmanek, merce, bmw i jeden on, peugeot. Moja pierwsza myśl, jaki paskudny, brudny. Auto wyglądało nieciekawie, szyba w dachu potrzaskana, spory jej brak, dach popękany w kilku- kilkunastu miejscach, w środku brudno, akumulator padnięty nie dawał oznak życia, ale auto udało się odpalić z kabli. Po odpaleniu chodził jak ursus szwagra, ujawnił się przedmuch w wydechu, drzwi kierowcy nie domykały się z powodu uderzenia. Ogólna masakra, ale trzeba było przyznać że samochód mnie zahipnotyzował, zdrowy blacharsko, bez plamki rdzy, zgrabny, gdy się rozgrzał zaczął równo i cicho chodzić, dach składał się płynnie i bez zgrzytów, w środku raczej sucho, wszystko sprawne, zawieszenie chodziło płynnie, ale co przechyliło szalę na korzyść to to uczucie szczęścia i dumy gdy się do niego wsiadło.
Decyzja została podjęta, pozostały jeszcze małe formalności, wykupić OC i w drogę. Podróż i przygoda życia, 260 km autem o którym nic nie wiem. Po wyjechaniu z podwórka sprzedającego swoje pierwsze kroki skierowałem na stacje benzynową. Moim niewiarygodnym szczęściem było posiadanie dwóch kluczyków do samochodu, dzięki temu mogłem bez gaszenia auta zatankować je i iść zapłacić. Kasjerki patrzyły się na mnie z niedowierzaniem, ale i ciekawością, ryknęły śmiechem gdy poprosiłem o szarą zbrojoną taśmę, tak na wszelki wypadek gdyby coś mi odpadło. Uszczelniłem ciutkę tylna szybę i w drogę, pierwsze jakieś 60 km, na dodatek przez Poznań, zrobiłem bez lusterka na drzwiach kierowcy, był to nie lada wyczyn. Po kolejnych 60km doszedłem do wniosku że wykorzystam taśmę i umocuję sobie to lusterko jakoś, jakie to proste, czemu nie wpadłem na to wcześniej?! Auto wręcz płynęło, jechało mi się nim fantastycznie, miało swoje mankamenty, powyżej 3000obr/min wydech ryczał jak wściekły, po przekroczeniu 80 km/h szarpało kierownicą, ale i tak było cudownie.
Podróż do Łodzi minęła bez problemowo, zdążyłem się w nim zakochać, znienawidzić i stracić dla niego doszczętnie głowę. Pozytywnie zaskoczyło mnie spalanie, nie przekraczając 95km/h osiągnąłem wynik rzędu 4,8-5l/100km
Niedziela minęła mi w pracy, każdą wolną chwilę poświęciłem na szukaniu informacji i części do auta.
Poniedziałek, ruszyliśmy z narzeczoną w jeszcze bardziej szaloną drogę, ja pojechałem czerwonym peugeotem, a ona kabrioletem na wieś do jej rodziców, 110km. Był to nie lada wyczyn, dla mnie i czerwonego złomka, drzwi miały zdemontowany zamek, zamknięte były tylko na gumę ładunkową (taką z haczykiem), przy każdym zakręcie w lewo otwierały się, po drodze spaliła się dmuchawa i spryskiwacz, brakło benzyny na głównej trasie, ale szczęśliwie dotarliśmy na miejsce.
Oba auta wjechały do dużej stodoły, na pierwszy ogień poszedł wydech. Wiem, nie powinno mnie to dziwić, w końcu auto kupiłem od polaka, ale krew mnie zalała jak się okazało że oprócz braku pierścienia uszczelniającego wydech, nie ma też katalizatora. Na moje szczęście i jedno i drugie, w dobrej kondycji miałem w czerwonym pugu, szlifierka, spawarka i otrzymaliśmy z dwóch jeden świetny wydech, nowy pierścień, tzn ten z czerwonego puga i montujemy wszystko na miejsce. Odpaliłem silnik i usłyszałem przyjemny dla ucha pomruk. Następna na liście rzeczy do zrobienia była blacharka, musiałem naciągnąć słupek na tyle żeby udało się wreszcie zamknąć drzwi.
Po dłuższej chwili słupek i bok udało się wyciągnąć tyle o ile, ale drzwi zaczęły się zamykać. Dodatkowo wypchnąłem drzwi, wyjąłem wkładkę drzwi która okazała się uszkodzona.
Następnie wziąłem się za dach, z racji że dach nadaje się do wymiany postanowiłem nie przebierać w środkach i pęknięcia na szwach uszczelniłem klejem na gorąco, pęknięcia poszycia po bokach przy zawiasach, zakleiłem zbrojoną taśmą, to samo spotkało tylną szybę, ale w ruch poszła taśma przezroczysta. Wiem, prowizorka, krzyczcie jeśli chcecie, ale doraźnie nic innego się nie nadawało, inwestować w to truchło nie ma sensu, lepiej poczekać i kupić nowy dach.
Przednie koła otrzymały nowe opony i zostały idealnie wyważone, dopiero od tej chwili jazda tym autem stała się rozkoszą.
Plany:
Naprawa potłuczonego boku w aucie.
W planach 15" felgi i niski profil opony.
W razie potrzeby obniżyć zawieszenie.
Wymiana dachu.
Wymiana przewodów hamulcowych i regeneracja belki połączona z konserwacją podwozia.
Zamówiłem już nowe halogeny na przód.
W planach jest też założenie instalacji gazowej.
Chce też poprawić tapicerkę.
W planach jest też pojechanie tym autem (liczę że będzie już w stanie idealnym), 7 września do ślubu. Oby się udało.
W tym tygodniu będą zdjęcia.
za namową kilku forumowiczów postanowiłem założyć wreszcie temat o mojej Laluni jaką jest Rolland Garros Cabrio.
Ale od początku. We wrześniu 2011 roku stałem się posiadaczem pewnego autka (nieszczęścia), Peugeota 205 GT, które według opinii kilku osób, ani nie jest GT, ani nie jest GR (jak twierdzi ubezpieczalnia). Autko posiadało silnik 1.4, krótką skrzynie, 5 drzwi i szereg bolączek. Jakby nie patrzeć to dzięki niemu zacząłem poznawać 205 i poszczególne modele, między innymi wersję cabrio i zrozumiałem że jest to najładniejszy kabriolet w historii który zapragnąłem kiedyś mieć.
Czas mijał a ja prowadziłem niekończącą się batalię ze swoim nabytkiem, wymieniłem jedną rzecz, psuła się inna, coś chciałem poprawić, to obracało się to przeciwko mnie, trwało to blisko półtora roku. Mimo to trzeba było przyznać jedną rzecz peugeotowi , niezależnie jak mocno zepsuty, zawsze jeździło mi się nim wyśmienicie. Auto stanęło z wielu powodów w październiku zeszłego roku i z wielu powodów zostało ruszone dopiero niedawno, dzień po zakupie auta o którym będzie już temat właściwy.
Peugeot niektórym znany z działu sprzedam, gdzie ukazało się ogłoszenie umieszczone na otomoto. Autko na niemieckich blachach, model Roland Garros Cabrio, 1993 rok produkcji, stojące pod Poznaniem, cena 1650zł, w pełni sprawny, bok pognieciony, dach lekko popękany, szyba w dachu pęknięta (stan wg zdjęć i słów sprzedającego).
Sobota 9.02.2013, bardzo szczęśliwa, mroźna, nawet bardzo, ale rozgrzewał mnie fakt stania się posiadaczem swojego marzenia, Rolanda Garrosa w wersji Cabrio.
Przerażony, zapożyczony, z dużą dozą braku przekonania ruszyłem w podróż pod Poznań. Na miejscu okazało się że facet jest handlarzem, ściąga kilkanaście aut tygodniowo, na placu ma 30 furmanek, merce, bmw i jeden on, peugeot. Moja pierwsza myśl, jaki paskudny, brudny. Auto wyglądało nieciekawie, szyba w dachu potrzaskana, spory jej brak, dach popękany w kilku- kilkunastu miejscach, w środku brudno, akumulator padnięty nie dawał oznak życia, ale auto udało się odpalić z kabli. Po odpaleniu chodził jak ursus szwagra, ujawnił się przedmuch w wydechu, drzwi kierowcy nie domykały się z powodu uderzenia. Ogólna masakra, ale trzeba było przyznać że samochód mnie zahipnotyzował, zdrowy blacharsko, bez plamki rdzy, zgrabny, gdy się rozgrzał zaczął równo i cicho chodzić, dach składał się płynnie i bez zgrzytów, w środku raczej sucho, wszystko sprawne, zawieszenie chodziło płynnie, ale co przechyliło szalę na korzyść to to uczucie szczęścia i dumy gdy się do niego wsiadło.
Decyzja została podjęta, pozostały jeszcze małe formalności, wykupić OC i w drogę. Podróż i przygoda życia, 260 km autem o którym nic nie wiem. Po wyjechaniu z podwórka sprzedającego swoje pierwsze kroki skierowałem na stacje benzynową. Moim niewiarygodnym szczęściem było posiadanie dwóch kluczyków do samochodu, dzięki temu mogłem bez gaszenia auta zatankować je i iść zapłacić. Kasjerki patrzyły się na mnie z niedowierzaniem, ale i ciekawością, ryknęły śmiechem gdy poprosiłem o szarą zbrojoną taśmę, tak na wszelki wypadek gdyby coś mi odpadło. Uszczelniłem ciutkę tylna szybę i w drogę, pierwsze jakieś 60 km, na dodatek przez Poznań, zrobiłem bez lusterka na drzwiach kierowcy, był to nie lada wyczyn. Po kolejnych 60km doszedłem do wniosku że wykorzystam taśmę i umocuję sobie to lusterko jakoś, jakie to proste, czemu nie wpadłem na to wcześniej?! Auto wręcz płynęło, jechało mi się nim fantastycznie, miało swoje mankamenty, powyżej 3000obr/min wydech ryczał jak wściekły, po przekroczeniu 80 km/h szarpało kierownicą, ale i tak było cudownie.
Podróż do Łodzi minęła bez problemowo, zdążyłem się w nim zakochać, znienawidzić i stracić dla niego doszczętnie głowę. Pozytywnie zaskoczyło mnie spalanie, nie przekraczając 95km/h osiągnąłem wynik rzędu 4,8-5l/100km
Niedziela minęła mi w pracy, każdą wolną chwilę poświęciłem na szukaniu informacji i części do auta.
Poniedziałek, ruszyliśmy z narzeczoną w jeszcze bardziej szaloną drogę, ja pojechałem czerwonym peugeotem, a ona kabrioletem na wieś do jej rodziców, 110km. Był to nie lada wyczyn, dla mnie i czerwonego złomka, drzwi miały zdemontowany zamek, zamknięte były tylko na gumę ładunkową (taką z haczykiem), przy każdym zakręcie w lewo otwierały się, po drodze spaliła się dmuchawa i spryskiwacz, brakło benzyny na głównej trasie, ale szczęśliwie dotarliśmy na miejsce.
Oba auta wjechały do dużej stodoły, na pierwszy ogień poszedł wydech. Wiem, nie powinno mnie to dziwić, w końcu auto kupiłem od polaka, ale krew mnie zalała jak się okazało że oprócz braku pierścienia uszczelniającego wydech, nie ma też katalizatora. Na moje szczęście i jedno i drugie, w dobrej kondycji miałem w czerwonym pugu, szlifierka, spawarka i otrzymaliśmy z dwóch jeden świetny wydech, nowy pierścień, tzn ten z czerwonego puga i montujemy wszystko na miejsce. Odpaliłem silnik i usłyszałem przyjemny dla ucha pomruk. Następna na liście rzeczy do zrobienia była blacharka, musiałem naciągnąć słupek na tyle żeby udało się wreszcie zamknąć drzwi.
Po dłuższej chwili słupek i bok udało się wyciągnąć tyle o ile, ale drzwi zaczęły się zamykać. Dodatkowo wypchnąłem drzwi, wyjąłem wkładkę drzwi która okazała się uszkodzona.
Następnie wziąłem się za dach, z racji że dach nadaje się do wymiany postanowiłem nie przebierać w środkach i pęknięcia na szwach uszczelniłem klejem na gorąco, pęknięcia poszycia po bokach przy zawiasach, zakleiłem zbrojoną taśmą, to samo spotkało tylną szybę, ale w ruch poszła taśma przezroczysta. Wiem, prowizorka, krzyczcie jeśli chcecie, ale doraźnie nic innego się nie nadawało, inwestować w to truchło nie ma sensu, lepiej poczekać i kupić nowy dach.
Przednie koła otrzymały nowe opony i zostały idealnie wyważone, dopiero od tej chwili jazda tym autem stała się rozkoszą.
Plany:
Naprawa potłuczonego boku w aucie.
W planach 15" felgi i niski profil opony.
W razie potrzeby obniżyć zawieszenie.
Wymiana dachu.
Wymiana przewodów hamulcowych i regeneracja belki połączona z konserwacją podwozia.
Zamówiłem już nowe halogeny na przód.
W planach jest też założenie instalacji gazowej.
Chce też poprawić tapicerkę.
W planach jest też pojechanie tym autem (liczę że będzie już w stanie idealnym), 7 września do ślubu. Oby się udało.
W tym tygodniu będą zdjęcia.