O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em

Drugie auto w rodzinie ? Zaprezenuj je tutaj. Projekty i prezentacje nie związane z 205.
Awatar użytkownika
Fox
Peugeot 205 Master
Posty: 2053
Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
Numer Gadu-gadu: 6433729
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em

Post autor: Fox »

RafGentry pisze:
05 maja wt, 2020 4:58 pm
Ogólnie to historia trochę tragikomiczna się wydaje, jak tak czytam, że co chwila wypadały jakieś trupy z szafy. Współczuję niespodziewanych wydatków, ale cieszę się, że koniec końców terenówka zrobiona porządnie. Chętnie ją kiedyś obejrzę.
Trochę od samego początku spodziewałem się, że w tym samochodzie będzie sporo do zrobienia. Tak nieco naiwnie jednak liczyłem, że będzie to opiewało na nie więcej niż 10tys. Sumarycznie wyszło jednak dwa razy więcej i tylko dzięki temu, że udało mi się znaleźć tak dobry warsztat w przystępnej cenie, zawdzięczam to, że to nie było trzy razy albo więcej. Jakby nie patrzeć to przecież w tym aucie oprócz ramy i karoserii wcześniej musiałem też wymienić silnik i sprzęgło. Tutaj cieszę się, że udało mi się to wszystko (prawie) opisać bo teraz ciekawie się wspomina moje zastanawianie się z początków tej historii co kryje się pod tą papą, która pokrywa ramę. Teraz już wszystko wiadomo. Zastanawiam się czasem czy by nie podesłać poprzedniemu właścicielowi linka do tej relacji. Ciekawy jestem jego reakcji.
RafGentry pisze:
05 maja wt, 2020 4:58 pm
I tak zastanawiam się z punktu widzenia warsztatu piszącego, czy cytaty przytaczasz wiernie, notujesz, nagrywasz te rozmowy, czy to licencia poetica mniej więcej z pamięci? :)
Bardzo różnie. Jeśli chodzi o ostatnie dialogi z panem Adamem (z którym naprawdę świetnie się rozmawia bo to wyjątkowo wesoły, inteligentny i z niezłym poczuciem humoru człowiek) to miałem trochę łatwiej. Większość naszych rozmów odbywała się tak na prawdę poprzez sms'y, które wciąż mam w komórce. Zwykle było tak, że wymienialiśmy wiadomości, po czym któryś z nas wykręcał numer i kończyliśmy już głosowo. Na potrzeby relacji łatwiej było opisać to po prostu jako telefony. Daje to większą dynamikę rozwoju wypadków.
Jakbym miał to jakoś procentowo podzielić to tak mniej więcej połowa dialogów jest taka, jakie je pamiętam. Wiadomo, że pamięć bywa zawodna natomiast mimo wszystko wydaje mi się, że dokładnie je pamiętam. Kolejnych 30% to bardzo przybliżone wymiany zdań, które oddają klimat rozmowy ale niekoniecznie są takie same jak w oryginale. Nie da się wszystkiego spamiętać. Ostatnie 20% jest wymyślone ale tylko na tyle, żeby uzupełnić zupełne dziury w opowieści. Trochę na zasadzie - "jestem pewny, że o tym rozmawialiśmy ale za cholere nie mogę sobie przypomnieć jak do tego doszło, że poruszyliśmy ten temat". Właśnie to "jak do tego doszło" trzeba czasem wymyślić jeśli temat wydaje się na tyle ciekawy, by go poruszyć i tutaj. Mam nadzieję, że ta informacja nie sprawi, że opowieść straci na odbiorze. Przestałem robić notatki z roznów gdy odkryłem, że zapisując coś przestaję o tym pamiętać. To chyba tak samo jak z kalkulatorem. Jak się zacznie go używać to traci się umiejętność szybkiego liczenia w pamięci. Używając gps'a człowiek się zaczyna gubić itp. Nie można za wiele umiejętności oddawać bez walki przedmiotom:)
Do tej pory miałem szczęście spotykać na drodze terenówki sporo ciekawych osób. Wyjątkiem była ekipa od której kupiłem nowy silnik. Tamta historia nie rokowała na ciekawe opisywanie, brakowało tam odkrywczych dialogów, nic się właściwie nie wydarzyło niespodziewanego a ja nie lubię niczego robić na siłę, Zupełnie więc ją pominąłem.
Struna pisze:
05 maja wt, 2020 3:59 pm
Wg. mnie to właśnie ta otoczka powoduje, że się czeka na kolejne "odcinki" ;)
Jeśli coś mi się jeszcze przydarzy podczas wycieczek terenówkowych to będę dalej kontynuował. Miałem nawet kilka pomysłów na sprokurowanie jakiś wydarzeń ale pandemia wszystko skomplikowała. Wyjechałem na wieś kombiakiem a Pajero stoi pod blokiem już pięć tygodni i pewnie teraz jest już całe oblepione ptasim łajnem i kurzem...
Awatar użytkownika
RafGentry
Moderator
Posty: 6944
Rejestracja: 06 cze śr, 2007 8:40 pm
Posiadany PUG: GTI Griffe, GTI LeMans, GTI, CTI, XRD, XS, Indiana, 405 STDT
Numer Gadu-gadu: 0
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em

Post autor: RafGentry »

Ale jeszcze pozostał wątek 406-tki. To też jest dla mnie ciekawe, że robisz większy remont auta, o którym zbyt ciepło się nigdy nie wypowiadałeś 8)
Awatar użytkownika
Fox
Peugeot 205 Master
Posty: 2053
Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
Numer Gadu-gadu: 6433729
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em

Post autor: Fox »

406 jezdzi praktycznie bezawaryjnie juz od 10 lat...Nie jest to samochód ani interesujący ani ekscytujący ale jednak niesamowicie niezawodny. Trochę przez ten czas się w nim jednak elementów wytłukło. Renault Kangoo mu kiedyś wgniotło drzwi, ktoś pod biedronką wjechał w klapę, Ula wpadła nim do rowu. Pomimo to wciąż dzielnie jeździł taki wyobijany. Gdy jednak pojawiła się rdza na błotniku to stwierdziłem, że to wstyd takim jeździć i trzeba coś z nim zrobić. Tutaj i blacharz/mechanik był świetny a przy okazji łatwiej mi było odebrać terenówkę w ten sposób więc postanowiłem to wykorzystać i dzięki temu również kombi dostało drugie życie. Z nieporównywalnie jednak mniejszym rozmachem. Jeśli w ogóle o jakimś rozmachu może być mowa:)
Awatar użytkownika
DJPreZes
Moderator
Posty: 4591
Rejestracja: 01 sie ndz, 2004 6:40 pm
Posiadany PUG: Roland Garros/307
Numer Gadu-gadu: 2516096
Lokalizacja: Gdynia

Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em

Post autor: DJPreZes »

406 ja wspominam bardzo dobrze - kupiłem grata (znaczy chciałem na parę lat, dopiero potem się okazało, że np. progi ma z pianki montażowej przykrytej puszkami od Lecha :P ), ale był nie do zajechania. Do tego pakowny (też kombi) i nawet wygodny dla kierowcy i pasażerów ;) Ogólnie jakby był w lepszym stanie, to bym go chętnie dalej trzymał.
Peugeot 205 Roland Garros Cabrio
Obrazek
Awatar użytkownika
zen81
Uzalezniony
Posty: 506
Rejestracja: 15 lip pt, 2005 11:45 pm
Posiadany PUG: Clio
Lokalizacja: Starogard Gdanski

Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em

Post autor: zen81 »

A moj ostatni pug to byla wlasnie 406.
I ten model mnie wykonczyl nerwowo, psychicznie i finansowo.
W myslach podpalalem go i tanczylem z radosci przy ogniu
Zero łaski, zero wzruszeń..
-------------------------
Awatar użytkownika
Fox
Peugeot 205 Master
Posty: 2053
Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
Numer Gadu-gadu: 6433729
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em

Post autor: Fox »

2 sierpnia 2020

Stoję na podjeździe i patrzę na zjeżdżający w dół samochód. W tylnej szybie odbija się niebo a na nim kilka obłoków. Wszystko coraz mniejsze i dalsze. Macham do nich. Być może ktoś stamtąd na mnie patrzy i żegna się w podobny sposób. Nie ma możliwoście się tego dowiedziec. Nie wiadomo co z tego wyniknie. Stop - mówi światłami - Nie teraz. Znika za żywopłotem. Nikt Ci nie pomoże bo zostaniesz sam - słyszałem wcześniej. Zostałem sam. Być może na dobre.
- Ten pomysł na życie jest chory - Nie można od nikogo czegoś takiego oczekiwać- To się nie uda - Nie można niczego rozsmarowywać w nieskończoność na coraz to cieńsze warstwy. W końcu traci to zupełnie jakikolwiek smak.
Czemu więc myślę, że to wciąż możliwe?
- W stodole zrobię wylewkę, wstawię tu 205-tkę, którą i tak nie jeżdżę. Po drugiej stronie może będzie stała terenówka i 406-tka gdy strefy niskiej emisji w miastach wykluczą je z codziennego użytku - odpowiadam chwilę wcześniej na pytanie o plany odnośnie tego budynku - elektryczne auta zniszczą świat jaki znamy. Ulice będą rozbrzmiewały jak salon mikserów kuchennych.
- Kukuncio, a tobie podoba się taki nowoczesny mercedes jaki parkował u nas pod blokiem?
- No....nie bardzo. Jak będę duży to będę miał 205tke.
- Możesz wziąć moją, ja już nią nie jeżdzę. Zostawię ją dla Ciebie. Trzeba w niej tylko naprawić dmuchawę.
- Ale nakopałeś bajkowych, bezsensownych korytarzy....- mówi U patrząc na dziurę, która zieje pod fundamentami. Zaraz obok ułożony jest stos cegieł, które muszę kiedyś przekształcić w mury.
- Tata kopie piwnice, żeby nam coś po nim kiedyś zostało na pamiątkę.
- Kiedyś ją skończę. Tak jak wszystko inne.
- 504 też?
- To chyba na samym końcu. Dużo się tych rzeczy do doprowadzenia do porządku nazbierało. Czas się zabrać za wszystko. Najwyższa pora.
- Fox, nie skończyłeś relacji, nie wiemy jak się skończyła ta historia - usłyszałem od Bananowca sześć dni wcześniej, gdy stałem z dwoma kartonami jaj z wolnego wybiegu w ręku i dziękowałem za gościnę oraz pokazanie kurnika.
- Czemu ta jedna kura jest zamknięta osobno? Wygląda na smutną.
- Ma skoliozę odbytu.
- Serio? Jest coś takiego?
- Jajko jej tam utknęlo. Nie zniosła go do końca. Zobacz jak teraz ledwo chodzi.
- Często się coś takiego dzieje?
- Ostatnio trzy kury to miały.
- Gdzie są pozostałe dwie?
- Zdechły.
- Ta też zdechnie?
- Raczej tak.
- Umiesz już ucinać im głowy?
- Nie. Zupełnie nie mam do tego psychiki. Nigdy tego nie zrobię.
- Ja nie mam zupełnie kiedy pisać. Minęło już chyba za dużo czasu. Poza tym to za dużo tego wszystkiego. Nie dam rady tyle zjeść.
- Weź sobie jeszcze to na drogę - mówi otwierając lodówkę w sklepie na skrzyżowaniu i wyciągając z niej coca-cole energy drink.
- Nie piłem nigdy żadnych napojów energetycznych
- Coca colę lubisz. To smakuje praktycznie tak samo. Nie zaśniesz w podróży.
- Tylko daj mi taką z cukrem. Te "zero" to straszne świństwo.
- Szerokiej drogi. Dasz radę.

Czas to wszystko jakoś przeorganizować. 2020. "Spełnienia marzeń - Edyta Mądzelewska". Olej, płótno, 60x80. Twoje zamówienie zostało wysłane 7 stycznia. Może jednak powinienem to dokończyć?

Wchodzę do domu. Przetrząsam szuflady, wertuję zeszyty, wytrzepuję zawartość plecaka na łóżko. Gdzieś muszą leżeć notatki z 5 stycznia. Zrobiłem je kilka miesięcy temu, gdy wiedziałem już, że dokończenie tej relacji to nie będzie kwestia dni ani nawet tygodni. Spisałem kilka luźnych myśli, strzępki dialogów, ogólny zarys zanim pamięć zupełnie się zatrze. Tak na wszelki wypadek. A nuż.
- Gdzie to może być?
Na dnie plecaka znajduję czerwoną puszkę. Coca-cola energy. Zapomniałem o niej zupełnie. Otwieram. Smakuje rzeczywiście jak cola. Chwilę później siedzę przed laptopem a na biurku przede mną leżą notatki. Nie pamiętam, gdzie je znalazłem. Cudowny to napój ale najwyraźniej wywołuje pewne efekty uboczne. Nie mam pojęcia ile czasu minęło. Nie mogę więc wykluczyć nawet tak absurdalnej ewentualności, jak ta z myśli, która właśnie mi zaświtała, że na nowo je spisałem w jakimś pomylonym szale. Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu długopisu pasującego do manuskryptu oraz innych śladów zaburzenia świadomości.
- Dziwna sprawa. Wiem, że to nie może być prawda ale na firance kołyszą się małpy - mówi spokojnym głosem mój dziadek po tym, gdy chwile wcześniej dziewczyna przykleiła mu na ramieniu plaster z morfiną. Jest późna jesień roku 2011 - mrugam oczami ale nie znikają.
- Co tam robią?
- Skaczą sobie i czasem na mnie patrzą.
- Dziadek wciąż odbiera telefony z pracy i zdalnie tłumaczy obsługę kotłów gazowych - mówi pani A. - teraz po tej historii z małpami zastanawiam się, czy by mu tego nie wypersfadować. Kto wie, jakie to są porady i czy tam ktoś nie wybuchnie po drugiej stronie słuchawki.
Nikt nie wybuchł podczas tego ostatniego dla H. sezonu grzewczego.
H: 24.III.1929 - 24.II.2012.
- Zdążył jeszcze skosić całą trawę na koniec września. Wszystkie sprawy załatwił. Zawsze miał wszystko poukładane.

Czas coś wreszcie skończyć, doprowadzić do porządku ten bajzel, przypomnieć sobie chociaż jak dostałem się do Białegostoku.

4 stycznia 2020

Są dni, które zaskakują na każdym kroku, w których rzeczywistość układa się w historie jak w filmie, w których wszystko dzieje się samo i jest się w nich zarówno aktorem jak i widzem czekającym z wypiekami na twarzy na rozwój akcji. Są też takie, w które nic się nie udaje i czego by się człowiek nie dotknął to zepsuje albo się poparzy. Trzecia kategoria to te, w które wydawać by się mogło, że będzie jak z tymi pierwszymi a ostatecznie jest do bólu zwyczajnie i rozczarowująco. Taki właśnie był ten dzień. Być może dlatego, że taki być musiał bo była to zima wyglądająca jak jesień a być może dlatego, że tym razem zamiast do terenówki wsiadałem do kombi w dizlu. Szczęściu trzeba pomagać. Kombi takich rzeczy nie robi. Moj drugi pasażer z blabla cara - pani E. Z zamiłowania astronomka. Bada kosmos. Na podstawie promieniowania gwiazd jest w stanie wyczytać ich skład chemiczny. Temat wydawać by się mogło ciekawy. Rozmowa jednak zupełnie nam się nie klei. Zagaduję ją o kwazary, dopytuję o podejrzenie, że z czarnych dziur jednak coś może się wydostać, że być może punkt bez powrotu wcale takim nie jest. Nie otrzymuję jednak odpowiedzi a tylko luźne myśli
...pisałam pracę...obserwowanie? nie...są strony z których można sobie ściągać dane z satelitów....nie udało się tego dokończyć...dane jednak były błędne....teraz szukam pracy. Myślę, żeby zacząć nowe życie w IT. Czy my aby się nie rozbijemy?
Za oknem droga robi sie zupełnie biała. Tęsknie za Bartkiem, pasażerem numer 1. Nie widzę na śniegu śladu po innych samochodach. Musiał wchłonąć je śnieg.
- To wielce prawdopodobne. Te całoroczne opony są już stare i łyse - odpowiadam w myślach - Właściwie to nie czuję kontaktu z drogą od jakiegoś czasu. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że my również nie zostawiamy w tym momencie za sobą śladów.
- Nie sądze. Wbrew pozorom całkiem dobrze się jedzie ale jeśli pani czuje się niepewnie to zwolnię - wypowiadam jednak na głos - muszę tylko znaleźć guzik do wypuszczania z bagażnika spadochronu.
- Dziękuję
Mógłbym w tym momencie kręcić kierownicą z prawa do lewa do oporu i przez śmiech mówić, że patrz...a my wciąż jedziemy prosto! Część mnie ma ochotę wpaść w barierę, obrócić się, wykoziołkować, żeby tylko coś się działo. Opanowuję jednak takie zapędy. Podwożę ją cało na dworzec i pomagam wyjąć z bagażnika walizkę. Życzę udanego weekendu w Warszawie i zobaczenia ciekawych miejsc.
- Ja tu mieszkam.
Faux pas. Są rzeczy, które się nie zmieniają. Jadę dalej obserwując rosnące w niebo biurowce. Parkuję pod ulubionym hostelem. Nie ma w nim jednak tego dnia dziewczyny w czerwonej bluzce. Jestem w tej zwyczajnej rzeczywistości. Na niebie jest tylko jeden księżyc.

2 sierpnia 2020. Godzina 23:52.

Pyk. Na kartkę z notatkami spada z góry mucha. Leży na plecach i się nie rusza. Wygląda na to, że zdechła w locie. Druga siedzi mi na palcu. Nie wiem skąd się tam wzięła. W tym momencie orientuję się, że ona tam jest. Być może siedzi na nim od dawna. Ruszam nim, stukam w klawisze a mimo to ona nie odlatuje. Mieni się na zielono-niebiesko. Ma duże oczy. Strącam ją na klawiaturę. Teraz obie leżą na plecach. Patrzę a to na jedną a to na drugą zdziwiony. Po chwili ta z notatek zaczyna się niemrawo ruszać. Przewraca się najpierw na bok a potem na brzuch. Przechadza się kilka sekund po kartce po czym odlatuje. Ta druga po prostu znika. Chyba lepiej przełożyć przeglądanie tych notatek na jutro.
Awatar użytkownika
Fox
Peugeot 205 Master
Posty: 2053
Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
Numer Gadu-gadu: 6433729
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em

Post autor: Fox »

5 stycznia 2020

5.55 rano. Wyłączam budzik w momencie, w którym rozbrzmiewa. Nie śpię już od jakiegoś czasu. Na piętrowym łóżku obok leżą dwie dziewczyny wyglądające na zagraniczne. Zastanawiam się skąd mogą pochodzić. Ameryka południowa? Południe europy? Zameldowały się późno w nocy, mówiły do siebie po angielsku. Gdyby przyjechały trochę wcześniej być może teraz wiedziałbym o nich coś więcej niż to, że ta z górnego łóżka zjadła wcześniej coś powodującego wzdęcia. Kolejny raz wszystko się jednak rozmija. Mogłoby być ale nie jest. Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie a jednak się nie dzieje. Rokuje po czym rozczarowuje. Dzieje się ale za grubą szybą niemożliwości, jak przez lornetkę wydaje się na wyciagnięcie ręki podczas gdy ta wyciągnięta ręka trafia tylko na pustą przestrzeń, w której zawisa wzbudzając tylko śmieszność. Może zamiast patrzeć w dal lepiej rozglądnąć się dookoła siebie? Musi być gdzieś ukryte przejście do tej równoległej rzeczywistości, w której coś się dzieje, gdzie nic się nie rozmija. Poszukam go w tym roku - obiecuję sobie ściągając poszewki z pościeli, ubierając się i wychodząc na palcach z pokoju. Najwyższy czas.

Jadę pustymi ulicami Warszawy. Tak samo jak ten hostel tak i poranny basen na Inflanckiej to już część mojej warszawskiej tradycji, której się kurczowo trzymam. Trochę tak jak ktoś, kto całe życie obstawia te same numery w totka licząc, że kiedyś w końcu wypadną. W moim przypadku te numery dały mi już kiedyś "piątkę" i sam nie wiem, czy czekanie na tą ostatnią brakującą kulę ma jakikolwiek sens. Może jestem po prostu już za stary na zmiany inne niż te osteoporozowe czy wieńcowe. Przepływam półtora kilometra i wracam na śniadanie. Lubię te warszawskie osie widokowe otwierające się na wieżowce.
wawa_rano.jpg

Jem jajecznicę, kilka kanapek i jogurt truskawkowy w pustej jadalni. Nikt inny chyba nie wstaje tak wcześnie. Zastanawiam się kto i kiedy zniósł na dół całe to jedzenie. Gdy na koniec, z pełnym już brzuchem, siedzę wpatrzony tępo w znany mi już plakat przestrzegający przed zgubnymi skutkami spożywania bimbru, podchodzi do mojego stolika sprzątaczka. Bez słowa zabiera się za zamiatanie podłogi pod krzesłami dookoła. Moje omija, choć pod nim jako jedynym leżą okruchy. Podejrzewam, że to moje. Głównie dlatego, że ewidentnie są ta kawałki tego, co przed chwilą zjadłem i co pewnie mam jeszcze przylepione do zębów, w kącikach ust i do spodni. Wystarczy rzut oka na mnie, żeby wiedzieć. Choć ona wykazuje się taktem i nie tłucze mnie sugestywnie miotłą po nogach to wiem, że wie. Cała ta akcja to niema bura. Jest bałagan. Przesiadam się zawstydzony na stołek naprzeciwko, składam naczynia, mówię dziękuję, choć powinienem przepraszam, biorę plecak do ręki, zarzucam na ramie i wychodzę na zewnątrz. W drzwiach przepuszczam kobietę z walizką, która też opuszcza to miejsce noclegowe. Ona na czczo albo nakruszyła w pokoju. Ja wycofuję z miejsca parkingowego, ona zastanawia się w którą stronę iść. Zanim jednak zaświta mi myśl, żeby zapytać, czy jej gdzieś nie podwieźć, czy była już w Białymstoku, odjeżdżam a ona odchodzi. Mój mózg to już chyba bezkształtna papka.

Po dotarciu do Białegostoku jem obiad korzystając z zaproszenia Wróbla, nadrabiamy zaległości plotkarskie i razem jedziemy do Mazur odebrać tenerówkę. Dzień chyli się już powoli ku zachodowi. Zimą w Białymstoku słońca jest mało i świeci krótko, życie toczy się wolniej a traktory w lesie jeżdżą bez świateł. Choć w mieście na próźno szukać śladów śniegu to w tamtej okolicy jest go sporo a na terenówce leży dodatkowo jeszcze warstwa lodu.
- Uważajcie bo ślisko - mówi niższy z nich, gdy obaj ostrożnie schodzą do nas po schodach, badając każdy stopień pod kątem występowania na nim ślizgawicy. Pomimo że idą wolno to robią to tak znienacka, że wydaje się, że już od jakiegoś czasu czekali na nas za drzwiami opatuleni w kurtki i czapki. Podają nam ręcę na powitanie po czym zupełnie jakby mieli to przećwiczone już wielokrotnie, wyciągają z kieszni skrobaczki i odśnieżają szyby w terenówce. Czuję się trochę jakbym oglądał występ pływania synchronicznego.
terenowka1.jpg
- Nieźle wyszło, co? - potwierdza pytaniem pan Adam
- Świetnie odśnieżona szyba i jak równo.
- A kolor jak? Pasuje do tego samochodu. Sam się nie spodziewałem, że to wyjdzie aż tak dobrze.
- Pięknie wygląda. Naprawdę. Zwłaszcza, że pomalowaliście też koła i zderzaki.
- No tak. Bez tego byłby dysonans. Zrobiliśmy to w gratisie ale też tak nieco po łebkach. Co ja będę panu mówił. Nie mieściło się to w kosztorysie i nie jest to malowanie proszkowe ale wygląda dobrze, chwile poleży no i na zdjęciach w katalogu realizacji będzie się tu auto świetnie prezentowało. Udało mi się też zrobić porządek ze zderzakiem choć powiem panu, że miałem chwile zwątpienia. Nic tu do siebie nie pasowało. Wszystko było krzywe.
- Wygląda jak nowy. Nie będę się tu nawet starał ukrywać zachwytu. To jest wspaniałe. Czuję się jakbym przyjechał do salonu odebrać nowy samochód prosto z fabryki.
- Bardzo się cieszę. Cała ta listwa z tyłu to był złom. Wstawiliśmy taka szynę, że tira możnaby za to ciągnąć - mówi otwierając tylne drzwi a w jego głosie wyraźnie można wyczuć dumę i zadowolenie z wykonanej pracy.
terenowka4.jpg
- podłoga zrobiona jest właściwie na nowo. Pociągnąłem ją barankiem. Błotniki zakonserwowane. To taka lekko lepka substancja - dodaje, gdy ja macam to palcem, który mi się do tego przykleja - Trzy razy się leje. Zastyga i jeszcze raz i jeszcze raz. Teraz zima jest to szybko zastygnie na dobre.
- Jak się zrobi upał to spłynie?
- Nie powinno
Otwieram dzwi, przyglądam się im z każdej strony.
- Spód drzwi zrobiliśmy tak, na ile miało to sens w tych pieniądzach. Tak na prawdę to trzeba by rozdwajać te blachy, wymoczyć w kwasie i pospawać na nowo. Nie ten budżet.
- Tutaj chyba był materiał - przypominam sobie wskazując na górną część drzwi, gdzie teraz, ponad tapicerką, błyszczy się fragment świeżo wymalowanej blachy.
- No tak. Była tu taka szara szmata, lekko wymięta. Nie podobała mi się za bardzo i trudno było ją założyć na nowo. Nie wyglądałoby to dobrze. Potargałem ją więc na strzępy i wyrzuciłem - mówi uprzedzając niejako moje pytanie o to, czy mogę ją jeszcze odzyskać w razie czego - blachę pomalowałem.
- Kołki mocujące tapicerkę były już nie do znalezienia pewnie - mówię przesuwając palcem po czarnych wkrętach, którymi teraz przyczepione są boczki.
- Przykręciłem to na wylot. Tak się lepiej trzyma, choć może rzeczywiście wygląda to nieco gorzej.
- Nikt nie jest idealny - odpowiadam z lekką nutką smutku chociaż zdaję sobie sprawę, że jednak nastąpiła tam poprawa. Wcześniej wszystko to odłaziło i wisiało.
- Tutaj może pan sobie wstawić jakąś dodatkową uszczelkę. Strasznie szumią te drzwi. Lewe trochę dogieliśmy i jest znośnie ale przez prawe strasznie wieje do środka. W castoramie nawet znajdzie pan odpowiednią uszczelkę.
- Mechanizmy pod spodem jakoś uszczelnialiście może przy okazji?
- Jak most suchy to nie otwieramy nawet
- Tutaj strasznie ciekło z reduktora
- Nie zaobserwowaliśmy niczego takiego
- Musiało się wszystko wylać zanim przyjechałem. Tak czy siak piękna robota. To teraz zupełnie inny samochód.
- Nieco lepiej się teraz jeździ. Bez luzów w zawieszniu nie rzuca go tak po drodze a po zrobieniu hamulców nawet wszystkie cztery działają
- Który nie działał wcześniej?
- Tyłu nie było w ogóle.
- Ręczny nieźle działał
- Tylko on. Regulatory siły hamowania byly zupełnie zapieczone. Nic nie puszczały praktycznie
- Wymieniliście na nowe?
- Wyrzuciliśmy. To nie ten budżet. Hamulce w tym aucie i tak są za słabe, by zablokować koła.
- No chyba że na śniegu
- Wystarczy zbyt mocno nie hamować na zakrętach
- No tak. Piękna robota.
- Pieniadze sprawdziłem, że już przelane. Można odbierać i jechać. Niech pan powie teraz co z tą 406-tką robimy. To dla pana czy na handel?
- O tym może za chwilę. Kolega jeszcze chciał się podpytać o malowanie 205-tki - mówię widząc jak Wróbel zagaduje już tego drugiego na ten temat.
terenowka2.jpg
c.d.n
Awatar użytkownika
RafGentry
Moderator
Posty: 6944
Rejestracja: 06 cze śr, 2007 8:40 pm
Posiadany PUG: GTI Griffe, GTI LeMans, GTI, CTI, XRD, XS, Indiana, 405 STDT
Numer Gadu-gadu: 0
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em

Post autor: RafGentry »

Czytając to, czasami człowiek zapomina, że koniec końców, to "tylko" temat o remoncie starych samochodów prowadzony na forum Peżota ;)
Bardzo fajnie Fox budujesz tę otoczkę pokazując ile w tym wszystkim emocji, wrażeń, rozterek i niuansów.
Awatar użytkownika
Fox
Peugeot 205 Master
Posty: 2053
Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
Numer Gadu-gadu: 6433729
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em

Post autor: Fox »

Ta terenówka powoli wtapia się w tło życiowych perypetii jako takich i z opisowanego przedmiotu staję się takim trochę spiritus movens wydarzeń, czy po prostu pretekstem do dalszego pisania tej opowieści. Sens tego wszystkiego też robi się dla mnie coraz mniej jasny. Tak jakby zarówno to auto jaki relacja zaczęły żyć własnym życiem i nie było wiadomo dokąd jedno i drugie doprowadzi.
Awatar użytkownika
Fox
Peugeot 205 Master
Posty: 2053
Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
Numer Gadu-gadu: 6433729
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em

Post autor: Fox »

11 sierpnia 2020

Wyciągam z plecaka szarego pilota i naciskam po kolei wszystkie cztery guziki jakie się na nim znajdują. Wydaje mi się, że ten najbardziej na lewo powinien otwierać bramę. Minęło jednak tyle czasu odkąd byłem tu po raz ostatni, że nie mam pewności ani co do guzika ani pilota. Brama chyba jest właściwa. Nic się nie dzieję poza mignięciem czerwonej diody w dolnej części urządzenia. Przysiągłbym, że poprzednim razem świeciła na zielono. Wciskam dalej te guziki, jak opętany, z takim samym marnym skutkiem. W końcu przykładam go sobie do głowy.
- Co robisz tata? - pyta Kukuncio z siedzenia obok, wyraźnie zaciekawiony.
- Otwieram bramę - odpowiadam powstrzymując się tym samym od powiedzenia, że strzelam sobie w głowę.
- A czemu naciskasz sobie głowę?
- Kiedyś był w telewizji taki program o samochodach. Nazywał się Top Gear. Prowadzący udowadniał, że głowa działa jak pudło rezonansowe i wzmacnia sygnał. Nie wiem tylko czy musi być pusta, żeby to działało i czy wzmocniony sygnał wychodzi z głowy przez oczy czy uszy - dopowiadam obracając głowę to na lewo, to na prawo i kierując wzrok na różne części bramy - O, może teraz wjedziemy.
- Zadziałało?
- Nie, ale ktoś inny przyjechał. Wjedziemy za nim.

Szary samochód podjeżdża pod bramę a ta zaraz potem zaczyna się nieśmiało uchylać. Pomarańczowy kogut rzuca jaskrawy snop światła. W tym pozornym spokoju mnóstwo jest napięcia. On przyjechał sam. Trzyma ręce na kierownicy i patrzy przed siebie. Wydaje się opanowany. My patrzymy na niego z góry, z wysokości kabiny terenówki. To dobry punkt obserwacyjny. Uprzywilejowany. Gdy prześwit osiąga szerokość samochodu on rusza nie czekając aż brama otworzy się do końca. My jesteśmy podekscytowani i w pełnej gotowości, by ruszyć jak tylko on znajdzie się po drugiej stronie. Gdy jednak jego zderzak przekracza linię posesji, on zatrzymuje się i przed otwartą szybę wystawia na zewnątrz rękę z pilotem. Naciska swój guzik. Brama zawraca gwałtownie i znów się zamyka. Nie wierzę własnym oczom.
- Równie dobrze mógłby od razu wystawić nam faka! - myślę sobie - cmoknąć środkowy palec a potem wysiąść z auta, położyć ręce na masce, podskoczyć i w powietrzu stuknąć butami. Potem poprawić spodnie, pociągnąć za mankiety koszuli, wykonać gest Kozakiewicza i odjechać. Skandal. Zostaliśmy na zewnątrz, przechytrzeni i poniżeni, być może nawet uznani za rabusiów. Obok nas stoi stare Renault, które zupełnie obrosło już roślinnością i któremu od zimy ktoś zdążył ukraść wszystkie koła. Rezerwa być może została chociaż nie sposób powiedzieć. Auto stoi na cegłach. Ciekawe czy on też kiedyś czekał na wjazd do środka. Boję się sprawdzić, czy siedzą w nim dwa kościotrupy różnej wielkości i czy jeden jest wciąż zapięty w foteliku.

- No co za gość! - mówię oburzony. Niesamowite co mieszkanie na grodzonym osiedlu robi z ludźmi. Miał rację Louis Wirth gdy pisał, że życie w getcie to swoisty stan umysłu. Do tego chyba trzeba być predysponowanym.
- Nie wjedziemy? - pyta Kukuncio wyraźnie zasmucony choć chyba nie w pełni świadomy tego, co się właśnie wydarzyło.
- Nie wiem - mówię z pilotem przyciśniętym do skroni. Naciskam znów wszystkie guziki - chyba wyczerpała się bateria.
- Mogę ja?
- Możesz.
Kukuncio otwiera szybę po swojej stronie, wystawia rękę z pilotem na zewnątrz i naciska lewy jego przycisk. Brama się otwiera.
- Działa - mówi beznamiętnie oddając mi pilota.
- Jak to zrobiłeś?
- Nacisnąłem ten guzik, który ty chciałeś.
- Myślisz, że wjedziemy tym samochodem na dół, czy lepiej zostawić auto tu na chodniku? - pytam gdy podjeżdżamy pod stromiznę prowadzącą pod budynek.
- Myślę, że nie. Zaparkujmy tutaj
- Sprawdźmy - mówię wychodząc z samochodu i schodząc pod sam garaż. Wyciągam rękę aż do końcówki zawiniętych do wnętrza drzwi garażowych. Nie lubię zbyt łatwo dawać za wygraną.
- Powinniśmy się zmieścić - mówię po powrocie, ze sztywna ręką wciąż uniesioną do góry, pod terenówkę. Dłoń dynda mi ponad dachem. Garaż jest więc tych kilka centymetrów wyższy. Dobrze, że pamiętałem rano o dezodorancie.
Zjeżdżamy w dół. Podniesiony tył samochodu w połączeniu z dużym nachyleniem zjazdu sprawia, że ma się wrażenie spadania w przepaść. Wydaje się, że zaraz się tam sturlamy na dno tego ciemnego dołu a prowadnice drzwi wbiją nam się w głowę. Kukuncio musi wyobrażać sobie podobne sceny. Chwyta bowiem za klamkę i poddenerwowanym lekko głosem wykrzykuje
- Ja wysiadam, nie zmieścimy się!
- Zmieścimy, spokojnie, sprawdziłem przecież przed chwilą - mówię starając się zatrzymać głosem tą pewność siebie, która powoli ze mnie ulatuje.
Z mniej więcej dziesięciu centymetrów różnicy, które zmierzyłem wcześniej, zrobiło się może 3-4. Należało wziąć poprawkę na to, że tył auta będzie znajdował się na podwyższeniu. Nie zrobiłem tego. Przejeżdżamy wolno pod samymi drzwiami. Ja co kilka metrów wystawiam głowę na zewnątrz i kontroluję prześwit. Kukuncio jest na skraju płaczu. Widzę jak zaciska z całych sił powieki w oczekiwaniu na dźwięk giętej blachy, pękających szyb i syren ambulansów.
- Ufff, udało się. Możesz otworzyć oczy - mówię do Kukuncia, gdy wszystkie cztery koła są już w środku - Wjechaliśmy.

Na miejscu numer 8 stoi stary, zakurzony samochód. Przechylony na swoją lewą stronę, za sprawą doszczętnie wypompowanego przedniego koła, sprawia bardzo przygnębiające wrażenie. Próbuję otworzyć drzwi pilotem ale również tym razem niewiele się dzieje. Otwieram kluczykiem drzwi od strony pasażera, w których jako jedynych działa jeszcze zamek, wdycham cudowny zapach skóry, wkładam kluczyk do stacyjki i przekręcam. Nie jarzą się nawet kontrolki. Zastanawiam się kiedy ostatnio byłem w tym garażu. Wydaje mi się, że mogłem być w lutym. Zdjęcia w telefonie sugerują jednak, że być może był to październik zeszłego roku. Szmat czasu.
- Bateria się zupełnie wyładowała - mówię do Kukuncia po powrocie do terenówki. Nici z dzisiejszej wycieczki.
- Co? - mówi on podnosząc oczy znad tabletu.
- Nie chcesz chociaż przypomnieć sobie jak wygląda Tuptuś w środku? Zostaw na chwilę tego Minecrafta.
- No dobra - mówi on lekko od niechcenia, odkłada tablet i wygramala się z terenówki. Ja wyciągam pompkę z bagażnika i pompuję to nieszczęsne koło. Wyjmuję akumulator, choć nie mam specjalnych nadziei, że uda się go jeszcze zreanimować. Przepycham to auto o pół metra do przodu, by koła skwadraciały teraz w nieco innym miejscu
- I jak tam? Lubisz wciąż Tuptusia? - pytam gdy on po pospiesznym rzucie oka do środka zamyka drzwi i wraca do terenówki
- Trochę tak.
- To auto jest jak skrzynia z zabawkami z dzieciństwa - myślę sobie pompując koło pompką, która wygina mi się pod butem - można otworzyć, zajrzeć do środka, wyjąć na chwilę to albo tamto, obrócić w palcach, przypomnieć sobie jakieś wydarzenia, po czym zamknąć na nowo i otworzyć za kolejnych 10 lat. W końcu nad kufrem pojawi się ktoś inny i powie:
- To jakieś graty dziadka, Straszny szmelc ale on chyba to kiedyś lubił więc może tego nie wyrzucajmy. Kto wie, czy to nie jest przypadkiem coś warte.
- Czyli co? Mam powiedzieć gościowi od nihilatora, że to już wszystko na dzisiaj?
- Tak, może odlatywać.
DSC_2917.JPG
Zastanawiam się po co ludziom samochody, którymi nie jeżdżą i czemu ja wciąż trzymam ten swój. Patrzę teraz na niego i nie czuję żadnych emocji. Jest jak eksponat w muzeum, do którego przez jakiś zbieg okoliczności dostałem klucze i dzierżę w dłoni. Mimo wszystko nie chciałbym się go pozbywać. Czy powodem może być to, że był to mój pierwszy samochód, w dodatku kupiony za własnoręcznie zarobione pieniądze? Może dlatego, że gdzieś tam w głębi serca wciąż go lubię i wsiadając do środka przypominam sobie całe mnóstwo wspólnie przeżytych historii? Może też dlatego, że jesteśmy sumą tego, co przeżyliśmy a ten samochód przypomina mi mnie samego z młodości i to wszystko, co kiedyś mnie cieszyło? Może też jestem po prostu zachłanny, nie umiem się niczego pozbyć a na starość będę gromadził w mieszkaniu rozkładające się śmieci. Trzeba to będzie kiedyś koniecznie przemyśleć.
- Chodź Kukuncio, jedziemy, otwieraj garaż.
Tym razem brama stoi otwarta. Wyjeżdżamy bez zatrzymania a za nami zamykają się drzwi i chwilę później gaśnie światło. W rurach niesie się dźwięk spuszczanej gdzieś wody.

5 stycznia 2020
- Przeróżne rzeczy nam tu ludzi zwożą - mówi pan Adam, gdy otwierają się a później zamykają za nami drzwi garażu. Otrzepujemy buty ze śniegu, wchodzimy do środka, rozcieramy zmarznięte ręce. Każdy swoje.
On naciska pstryczek. Świetlówki chwile migają, po czym rozświetlają pełnym blaskiem przestronne pomieszczenie, na którego końcu stoi jakaś rama na kołach. Panuje tu wyjątkowy jak na zakład mechaniczny porządek - myślę sobie rozglądając się dokoła - niczego nie brakuje.
- Tam na zewnątrz to widział pan - mówi robiąc krok wstecz, jakby o czymś ważnym zapomniał, i przecierając ręką okienko w drzwiach garażowych pokazuje na najazd - stoi Jetta
Odrywam wzrok od kalendarza z nagą panią, który udało mi się właśnie wypatrzeć i pochylam się nieco, by wyjrzeć na zewnątrz - No rzeczywiście, widziałem ją już wcześniej - Przykładamy we trójkę twarze do szyby. Staram się nie oddychać, żeby jej nie zaparować.
- Gość twierdzi, że może 14 tysięcy wyłożyć i chce żeby mu to remontować - kontynuuje.
- Warte to w ogóle takich pieniędzy? - pytam ze sceptycyzmem
- Dla mnie nie warte, dla pana nie warte ale ludzie mają sentyment. O gustach nie ma co rozmawiać a to jeszcze podobno auto po dziadku. Ten pański Peugeot to też nie jest coś, za czym by się ludzie oglądali
- No ale to trochę inna sprawa. To auto jeździ na co dzień. Też zupełnie inne pieniądze chcę do niego dołożyć. Ile to będzie kosztowało? 2-3 tyś?
- Oglądniemy zaraz ale myślę, że raczej bliżej 3.5. Te progi to oba będą do wymiany, tak coś czuję. Już pod palcami wydają się miękkie. Nadkole do wymiany, drugie do konserwacji, hamulce pan mówił, że szrot, tylne zawieszenie do roboty, wymiana drzwi, jakaś tam konserwacja. Uzbiera się.
- Może ma pan rację. Czuję do tego auta jakąś sympatię. Pewnie nieuzasadnioną choć to naprawdę niezłe auto. Kto wie, czy za dziesięć czy piętnaście lat to nie będzie ostatni taki Peugeot kombi i ostatnia taka Jetta na rynku.
- No widzi pan. Wtedy się może okazać że było warto. Nie ma co jednak popadać w przesadę. Łatwo się zapędzić. Ten gość w tajemnicy przed żoną to auto remontuje. Tzn powiedzmy, że chciałby wyremontować. Na razie od kilku miesięcy na dwa tysiące zaliczki nie możemy się doczekać. Z tą mazdą 323 ta sama sprawa. Przywiózł chłop, mówi, że ma 15 tyś a potem kontakt się urywa. My już bez zaliczki nawet nie zaczynamy roboty. Ludzie kupują auta a potem porzucają.
- Z tą Jettą to nie wydaje się, żeby było dużo pracy
- No takie Jetty to trzy byśmy zrobili w czasie jaki zeszedł z tym pańskim Pajero. Drugi raz byśmy się za coś takiego już nie zabrali w tych pieniądzach. Powiem panu, że przygodę taką mieliśmy, że ojciec to już chciał wszystkim rzucić.
- Co się stało?
- Wtedy, co panu zdjęcia wysłałem. Szpachla natryskowa. Pomalowaliśmy i jesteśmy zadowoleni a tu dzień, dwa, trzy, nic nie schnie. Podkręciłem ogrzewanie, gorąc bucha a paluch się klei. Mówię co jest grane a tu się okazało, że proporcje źle dobrane. Dziadka nam przysłali , przywiózł nie wiadomo co. Szlag człowieka chce trafić.
- Skąd ten dziadek? To jakoś obwoźny handel? - pytam wyobrażając sobie wóz ciągnięty przez osiołka - Dało się go jeszcze znaleźć?
- Normalny sklep ale wożą te rzeczy. Dziadek nieogarnięty, za mało utwardzacza dał. Tak od początku coś mi nie pasowało ale myślę sobie nowa technologia, idą rzeczy do przodu, świat się zmienia. Trzeba być otwartym.
- No tak, koncentratu do prania też się coraz mniej leje. Tutaj jednak technologia się nie sprawdziła?
- A gdzie! We czterech żeśmy to skrobali od rana do nocy. Wszyscy nabuzowani. Pojawiłby się ten dziadek to byśmy go chyba zatłukli. Tyle tego zostało, siatka cała - mówi wyciągając spod regału worek pełny szaroniebieskich wiórów - materiał dowodowy.
Gdyby sprawy przybrały inny obrót to być może teraz oglądalibyśmy szczątki ludzie zakopane w ogrodzie. Wzdrygam się na samą myśl.
- Przyznali się? Oddadzą?
- Jeszcze się nie przyznali ale oddadzą z nawiązką.
- Zawsze od tych samych bierzecie?
- Od dawna
- Ale ślubu żeśmy z nimi nie brali! - mówi ten drugi, wychodząc z jakiegoś schowka z arkuszem blachy pod pachą.
- Z Novola bierzemy. Da się z nimi dogadać, umieją coś doradzić.
- Inni też to sprzedają ale jak są pytania to do Niemca każą dzwonić - wtrąca ten poprzedni. Obaj mówią teraz na zmianę, wchodząc sobie nawzajem w słowo - dobrze, że to Pajero to taki mały samochód bo chyba byśmy nie wytrzymali. Człowiek się może popłakać przy takiej robocie. Pokażę panu tu jeszcze coś innego - mówi podnosząc do góry blachę, którą chwilę wcześniej przyniósł - podłoga do tego Land Cruisera. Cztery tysiące takie coś na Allegro kosztuje a na całą podłogę idą takie trzy. Gość to w Czechach podobno trochę taniej kupił. Tak samo jak tą ramę - wskazuje na stojącą na kołach gołą konstrukcje a ja nadziwić się nie mogę, że kiedyś samochody były tak proste w budowie.
DSC_0603.JPG
- Za tą ramę to rękę chciał sobie dać uciąć, że zdrowa. Ja mówię poczekaj pan aż to umyjemy. Umyliśmy i co? Tutaj pęknięte, tutaj jakie wżery, niech pan przejedzie palcem. Ten fragment to bibuła. Olej i piasek wszędzie. Widać, że zrobione na handel. Odpaliliśmy to jak tu przyjechał. Całe podwórko w dymie. Pańskie Pajero w ogóle nie dymi. Czasem naprawdę nie wiem po co ludzie takie samochody chcą robić. Niech pan tu podejdzie - mówi zachęcając do wejścia do kantorka - do tego land cruisera to gość jakieś prospekty podsyła. Instrukcje montażu tłumika. Ja wiem jak wydech zamontować, rozumiem co to jest obejma. Jakby to było ferrari za milion!
- Może właśnie tyle chce na niego wydać.
- Nie zdziwiłbym się jakby się tyle uzbierało. Chore pieniądze na te części idą. Szajba jakaś. Zastanawiam się, kiedy się to nam wszystkim znudzi.
- Nam kupowanie czy wam robienie?
- Jedno i drugie, choć dla nas na razie to dobrze. Rzucili się ludzie na te klasyki. Pracy nie brakuje.
- Drogie się to wszystko zrobiło. Może to ich trochę przyhamuje.
- No ale widział pan. Ludziom się wydaje, że jak już kupią auto to potem wszystko pójdzie łatwo, że to raz dwa i wyremontowane. Zwożą je potem do nas i stoi to miesiącami. Są auta wokół których puchnie bańka i na których myślą, że zarobią. Jest też trochę tanich, które można kupić w cenie katalizatora, który w nich jest zamontowany.
- No ale robota droga. Sam pan mówił, że tu 14 tyś, tam 15. Przecież to się nie opłaca.
- O tym nikt nie myśli a potem to już albo się robi do końca bo szkoda zostawić rozgrzebane albo idzie po rozum do głowy, podrzuca do nas i przestaje odbierać telefony.
- Wiem coś o tym. Sam kupiłem stare auto, które już trzy lata stoi rozkręcone w garażu.
- Teraz to chyba najlepiej na wszystkich świętych pod cmentarzami ludzi zagadywać - wtrąca Wróbel - co roku widzę przy tej okazji samochody na czarnych blachach w niezłym stanie.
- Zgadza się. Niektóre z nich pewnie raz do roku wyjeżdżają z garażu.
- Zarówno dziadki jak i samochody.
- No i co z tym zrobić? Dać wizytówkę, uśmiechnąć się i powiedzieć, że jak pan umrze to ja bym wziął to auto? Ile panu jeszcze zostało? Na ostatnią drogę jeszcze podwiozę? Przekazać taką informację wnukowi? - zastanawiam się - Ja powiem panu, że ja trochę się tym wszystkim nudzę - mówię po krótkim namyśle - Robię tą terenówkę bo szkoda nie robić jak jeżdżę tym autem i jakąś frajdę daję ale tak, żeby trzymać auto tylko dlatego, że jest stare to już chyba mi się odechciewa.
- No pewnie, wszystko się nudzi, ludzie się rozwodzą - dopowiada pan Adam gdzieś z tyłu warsztatu, gdzie z Wróblem dyskutują koszty malowania 205'tki - To dla pana czy na handel? - słyszę z oddali.

Czas się powoli zbierać. Robi się naprawdę późno a droga do Krakowa daleka. Słyszę jeszcze ostatnie urywki rozmów:
- Ludzie przyjeżdżają do nas i mówią, że auto świeżo malowane ale lakiernik nie chciał wypolerować. Pytają czy my możemy a ja mówię, że jak nie chciał to znaczy, że się nie da. Lakier tani, źle położony to się nie wypoleruje. Tego się nie da zrobić dobrze za dwa tysiące. Polerka to też nie taka tania sprawa. Pasta polerska to 400 zł.
- Do mojego brata ludzie przywożą nowe mercedesy z salonu. Auto za 200 tyś a blacha nierówna jakby ktoś w to kopał. Jak się ma wyczulone oko to czegoś takiego się nie zniesie. Ludzie się trzęsą. Poprawki robi, żeby to jakoś wyglądało, dobry jest w wyciąganiu każdego wgłębienia. Ta pańska 205'tka bardzo pofałdowana?

Myślami jestem już jednak w trasie. Przenoszę rzeczy z bagażnika kombi do Terenówki, sprawdzam, czy nic nie zostało w schowku i gdy Wróbel kończy negocjacje i umawia się na swój termin to żegnamy się i ja wyruszam na południe. Jest 15.04.
DSC_0606_1.jpg
DSC_0613.JPG
Szybko odkrywam, że nie działa wskaźnik temperatury wody, radio i lewy migacz a światła świecą po koronach drzew. Jedzie się jednak zdecydowanie lepiej. Nic się nie tłucze a samochód jedzie stabilnie. Co prawda nie widzę nic w ciemności a kierowcy samochodów nadjeżdżających z przeciwka zasłaniają oczy obiema rękami gdy się do mnie zbliżają ale nie są to wpływające na odbiór jazdy niewygody. Tęskniłem za tym autem. Nie wiem czy kiedyś go porzucę. Być może strefy niskiej emisji wypchną go poza codzienne użytkowanie a wtedy nie wiadomo, czy będzie sens go trzymać. Na razie czuję, że mógłbym nim jechać na koniec świata. No może wcześniej bym go trochę wywietrzył. Niesamowicie cuchnie chemikaliami.
DSC_0607.JPG
DSC_0616.JPG
DSC_0617.JPG
Na jedym z postojów, odurzony długą jazdą w oparach konserwacji, wpadam na pomysł by naprawić migacz pięścią. Skutecznie. Pozostałych awarii niestety nie udaje się w ten sam sposób usunąć.
21:17. Kraków. Dojechałem na miejsce. Koniec tej epopei. Czas zająć się czym innym.
DSC_0618.JPG
ODPOWIEDZ