Dzień 3. 2 maja, sobota. Ponad 700km

Wstajemy o 6:30. Za oknem jakoś ciemniej niż zwykle ale deszczu nie słychać.
- Nie najgorzej - myślę sobie na wspomnienie o jeździe na tym samym odcinku dwa lata wcześniej. Wtedy był upał. 32 stopnie na zewnątrz, 140 w misce olejowej. Odbijaliśmy wtedy w Skopje do Ohridu. Dziś mamy jechać prosto, do Grecji. Będzie chłodniej, może obejdzie się bez postojów.
W łazience spotykam Dziksona, Gada i Janusza. Wymieniamy standardowe w takiej sytuacje kurtuazyjne zwroty. Kiedy wróciliście wczoraj, jak się spało, w której kabinie brakło papieru, do której nie należy przez jakiś czas wchodzić itp. W jednej kabinie prysznicowej już ktoś się pluska. Ktoś czyj telefon został na zewnątrz i gra sobie melodyjki.
- Kiepska pogoda
- Na szczęście nie pada
- Pada, chyba nie patrzyłeś za okno.
Wyglądam za szybę. Rzeczywiście leje. U nas przy takim deszczu od razu to słychać na parapetach. W Belgradzie nie. Na dole stoi kiosk Melosa. Zaraz obok jakiś miejscowy warzywniak i reszta 205tek, które nie zmieściły się na chodniku.
Pytamy Dziksona co tam między nim a Agnieszką. Mówi że nie najlepiej. Zupełnie nie rozumie o co jej może chodzić.
- ustaliliśmy że robimy wspólne zakupy - mówi spokojnie - że jedziemy razem, prowadzimy pół na pół a tu nagle okazuje się że coś nie działa.
- no ale co się dzieje? Stało się coś konkretnego?
- Właśnie nie ale mam ją przeprosić
- No to przeproś i po sprawie
- To nie takie proste, poza tym za co?
- Wszystko jedno. Mówisz przepraszam i zapominacie o temacie. Szkoda czasu na spory
- hmmm to się nie uda.
Po trzeciej rundzie telefonicznych melodyjek z kabiny wychodzi Józek. Wyłącza muzykę jak gdyby nigdy nic i dołącza się do nas przed umywalkami.
-Budzik - tłumaczy.
Nie pamiętam o czym rozmawiamy.
Myję zęby i wracam do pokoju. Na korytarzu spotykam skąpo odzianą Agnieszkę. Kilka osób pyta mnie gdzie jest kuchnia
- na końcu korytarza i w prawo - odpowiadam chociaż nie wiem skąd to wiem.
Pakujemy i karmimy Kukuncia. Idę do kuchni. Do końca korytarza i w prawo. Otwieram drzwi a tam jakiś chłop w samych slipach na łóżku.
- O, sorry - mówię, zastanawiając się ile osób tu przeze mnie już musiało wleźć wcześniej.
Schodzimy na dół, pakujemy bagaże. Gad z Anią szpanują otwierającymi się drzwiami

U nas drzwi kierowcy się zacięły. Muszę ładować dziecko i samemu wsiadać przez te od strony pasażera.
- Ten samochód mnie wykończy - myślę sobie powstrzymując się od kopnięcia go w te cholerne drzwi.
Recepcjonista mówi że kilka osób jeszcze nie zapłaciło za hostel. Nie pamiętam kto. Wtedy pamiętałem. Wciąż na kogoś czekamy. A to Rafi je kanapkę a to Florek się gdzieś zgubił. W końcu wszyscy siedzimy już w samochodach ale każdy myśli że kogoś brakuje więc stoimy. Wykorzystujemy okazję i wymykamy się do sklepu po pieluchy i jedzenie dla Kukuncia.
W końcu wyjeżdżamy. Leje coraz bardziej.

Na ulicy Kneza Milosa mijamy dawny budynek ministerstwa obrony Serbii. Zbombardowany 7 maja 1999 roku przez Nato. Przez 16 lat nieodbudowany. Nie wiemy czy z braku pieniędzy czy celem podtrzymywania pamięci o tych wydarzeniach. Na ulicach pusto. Na chodniku stoi tylko peleryniarz w koronie


Jedziemy wolno. Na każdych światłach kogoś odcina i trzeba czekać na konsolidacje grupy

W końcu wyjeżdżamy na autostradę. Leje jak cholera. Zwłaszcza jadąc za kioskiem widoczność jest minimalna.

Dzikson apeluje o włączenie świateł mgielnych. Przez większość zostaje zignorowany. U reszty to światło nie działa.
Po kilku kilometrach słyszymy na radiu głos Janusza
-Ta ulewa dewastuje mi samochód!
Robimy więc postój. Na szczęście była tam strzałka więc wiadomo było z której strony szukać awarii:

Wciąż siąpi deszcz.

Dzikson reklamuje się Agnieszce jako chłop krzepki i na schwał. Agnieszcze chyba to jednak nie imponuje. Po lewej stronie Janusz, jak McGyver, zastępuje silniczek krokowy konstrukcją z trytytek. Działa lepiej niż oryginał i możemy jechać dalej

Co jakiś czas są bramki ale jazda idzie dosyć sprawnie. Tylko nasz samochód jakoś tak dalej nie chce jechać...

W Predejane robimy postój w motelu o tej samej nazwie. Trzeba coś zjeść i zrobić sztorcowanie mojej sondy. Nie idzie tak dalej jechać. Janusz pokazuje ze nawet bez podnośnika ma możliwości żeby unieść całe gti:

Okazuje się że sonda rzeczywiście nie ma prawa działać. Jedna z dwóch wtyczek jest stopiona. Niestety ta od podgrzewania a nie sterowania. Wymieniamy ją ale bez specjalnej nadziei że to coś dramatycznie zmieni. Na sąsiedniej stacji uzupełniam paliwo. Niestety tym razem ubyło aż 38l na 300km. Dramat. Nie dojedziemy tak do Turcji...
W Macedonii na szczęście przestaja powoli padać. Dzikson zaczyna się rozglądać za innym środkiem transportu. Musi już przeczuwać nieuniknioną eksmisję.

W aucie Agnieszki nie ma balkonu więc spodziewamy się że jego rzeczy wylecą raczej przez szyberdach. Wypatrując tego wydarzenia jedziemy sobie dalej

Po kolejnych kilkuset kilometrach wiadomo już że z mojej sondy nic nie będzie. Gadzina odpina ją zupełnie żeby nie bruździła a Janusz pokazuje co mi pozostało. Oprzeć się o auto i zaszlochać.

Kukuncio jeszcze nie zna lęku więc bawi się nieświadomy niepewnego losu rodziny

- Kukuncio, co myślisz o zepsutej sondzie?
- Koooongo!

Macedonia próbuje pocieszyć nas chyba najpiękniejszymi autostradami w Europie



Nagle Gad robi dramatyczny zwrot w prawo i z prostej autostrady zjeżdża na jakieś wypizdowo z drogą klasy polnej. Na jedno hasło z gps'a człowiek potrafi zignorować tysiąc znaków 5x5m ze strzałkami na wprost więc wszyscy tam zjeżdżamy. Niestety jest tylko zjazd. Wjazdu z powrotem brak. My wracamy na autostradę cofając, część pod prąd a jeszcze reszta jedzie za Gadam dalej w maliny. Będą nas gonić po wizycie gdzieś w tych górach:

Przed granicą grecką robimy jeszcze postój w Macedonii na uzupełnienie zapasów. Nie wiadomo kiedy dotrzemy do Grecji. Szkoda byłoby iść spać bez kiełbachy i piwa na dnie żołądków:

W sklepie pani wybranym osobom nie chce sprzedać piwa w butelkach. Nikt nie zna tam angielskiego ale na migi wywnioskowaliśmy że chodzi im o to iż nie można zapłacić za kaucję za butelki kartą kredytową. Dziwna sprawa bo ja kupuje je bez problemu. Rafał stojący za mną musi jednak wymienić butelki na puszki. Weź tu zrozum obcokrajowców...
Jedziemy dalej. Nasze auto jedzie dalej słabo. Na zjeździe do Thessalonik mamy problem żeby wyprzedzić wolno jadącego hyundaya. Wrooble swoim 1.1 robią to bez problemu. Kukuncio coraz bardziej charczy i jęczy. Kiepsko z nim. Ula w chwili największej desperacji chce nawet z nim jechać do szpitala. Uspokajam trochę tą histerię i ustalamy że tej nocy weźmiemy bungalow zamiast namiotu. Na miejscu, a jakże by inaczej, okazuje się że takowych nie ma. Sezon nierozpoczęty, wszędzie remonty. No cóż, owiniemy go mocniej kocem.
Camping jest całkiem zacny. Schludny, jest ciepła woda a szum morza zza muru łagodzi stresy i przepędza złe myśli. Dostajemy upust dla wesołych grup i płacimy tylko 6 euro od osoby.
Jestem tak zmęczony że nie mogę zrozumieć instrukcji do namiotu. Prętem konstrukcyjnym prawie wybijam sobie oko. Na szczęście pomaga mi Natalia. Nie tylko w pracy jest lepsza ode mnie. Radzi sobie z tym w mig. Jesteśmy uratowani:) W końcu rozpalamy grilla, kiełbasa zaczyna skwierczeń na ogniu, w koło krąży Gad ze słoikiem śledzi i butelką coli:
-Przegrycha czy przepita? - pyta radośnie nalewając mi wódki do kieliszka wielkości szklanki
Wybieram to pierwsze bo śledziki wyglądają przepysznie.
Przychodzi kolej na Fenkju-Szybę, który wybiera jednak napój. Mamy więc inne zdanie.
- Ej, ja tam chyba widziałem muchę - wtrąca Józek krzywiąc się lekko:

- Przewidziało Ci się synek - Gad nie dawał się przekonać.
- Nie przewidziało mi się na pewno, tam była mucha. Duża:)
Tutaj scenka rodzajowa:

Tutaj inna, podobna, równie bezsensowna. Wklejam ją jednak gdyż występują na niej inne osoby. Dodatkowo Vroobel pokazuje jakby wyglądał jakby usta miał bardziej na prawo niż na środku.

A tu wszyscy się cieszą bo słoik już pusty a muchy na dnie nie ma

Gad minę ma nietęgą bo sam zjadł ostatni kawałek.
- Ktoś zjadł śledzika z wkładką mięsną - Józek nie może powstrzymać chichotu.
Śpiewy i ognisko zrobiły dobrze Kukunciowi i dotrwał z nami do późnych godzin nocnych zapoznając się ze wszystkimi dookoła. My zauważyliśmy że mamy z Ulą takie same stroje:

po czym udaliśmy się spać.