
Przygoda zaczęła się od przeglądu technicznego. Wiedziałem, że ciotka nie za bardzo interesowała się robieniem czegokolwiek przy aucie, oddawała je z resztą swojemu zaufanemu mechanikowi, zdaje się, że jej równolatkowi. Pamiętałem, że zmieniane było sprzęgło, ciotka raczyła je koncertowo zjarać, podobno całe miasteczko może poświadczyć. Na stacji pan wpisując aktualny przebieg poinformował mnie, że przez ostatni rok auto zrobiło 800! km. No i to były normalne roczne przebiegi ciotki Feli, bo większość czasu furka stała w garażu, zimówek nie widziała ze 20 lat najmarniej. Dzięki temu zero rdzy. Przegląd, którego się bałem, okazał się nie być taki straszny. Ogólna diagnoza była taka, że przez całą Polskę dojadę. No i dojechałem. Jak na razie na pierwszy rzut zostały wykonane prace około silnikowe. Ciotka już kiedyś mówiła, że się pali "ta lampka w prawym górnym rogu", ale nie zawsze. Okazało się, że check engine wyskakiwał z powodu wytrysków na aparacie zapłonowym. Został on wymieniony jak i wszelkie kable, świece, paski z rozrządem włącznie. Jako że nic mu nie ciecze, reszta została nieruszona. W drugim rzucie mam zamiar zabrać się za zawieszenie + układ kierowniczy, coś mi stuka na zakrętach. Jak już będzie mechanicznie sprawny pozostanie wisienka na torcie, czyli blachy. Tu ciotka dała największy popis, jakimś sposobem parkując w pusty garaż wygięła drzwi. Właściwie każdy winkiel lub nadkole jest przez nią przeszlifowany.
A tak wygląda moje GT




A tu jedna z rysek szanownej cioteczki
